Tak opisuje swoje wspomnienia pani Czesława Cydzikowa, z domu Hnatówna ps. „Krystyna”:
"Urodziłam się w najpiękniejszym na świecie kraju - wolnej Polsce. Miałam piękne dzieciństwo. To były wspaniałe dni. W wieku trzynastu lat wstąpiłam do harcerstwa. Uczęszczałam do Zakładów Naukowych Zofii Strzałkowskiej przy ul. Zielonej we Lwowie.
Później studiowałam malarstwo. Moi rodzice Polacy, patrioci. Byliśmy szczęśliwą, rodziną. Ale to piękne dzieciństwo, ten świat pełen dobra i piękna skończył się, przyszli wrogowie. Trzeba było szybko dorośleć, dokonywać wyboru. Wstąpiłam do NOW.
„Dragana” poznałam w lesie - wspomina pani Czesława. Przemawiał do nas przed akcją. Prosił, żebyśmy się pomodlili przed walką, żeby nam Pan Bóg nie dał przypadkowo skrzywdzić niewinnych, żeby wybaczył, jeżeli w tej akcji zginą kobiety lub dzieci. Pomyślałam wtedy, dlaczego tak dziwnie mówi po polsku? Nie wiedziałam wtedy, że nie jest Polakiem. Był bardzo odważny i silny."
W więzieniu na Łąckiego:
"Bardzo mnie męczono o ten bunkier, upierałam się, że nic nie wiem, a oni już wszystko z naszego bunkra mieli u siebie. Nie mogłam tam nie rysować. Musiałam, bo inaczej bym zwariowała. Często gasło światło więc dawano nam świece. Zbierałam sadzę, osadzałam ją na trzonku patyczka i rysowałam. Był tam taki sowiecki żołnierz, który wrzucał mi przez okienko kota, kiedy wracał to zabierał żeby nie oskarżono go o jakieś współdziałanie ze mną. Z obozu miałam na sobie bieliznę, zdjęłam ją, rozciągnęłam ją na ramce i rysowałam tego kota, zamieniłam później ten rysunek na mydło. Innym razem ten żołnierz rzucił mi kwiatek nasturcji. Nie miałam czym ja narysować więc poprosiłam, żeby mi dali nadpalony chleb, takiego nikt nie chciał brać. Tę nadpaloną skórkę roztopiłam z mydłem i rysowałam tę nasturcję patyczkiem z miotły. Później oczywiście, żołnierz zabrał ten kwiatek, żeby nikt go nie widział. W więzieniu spotkałam "starych dyżurnych", których znałam z 1941 r. Jedenego z nich nazywano "Kat" bardzo chciał mnie uderzyć. Siedziałam w bardzo malutkiej celi. Otwierał okienko i starał się dosięgnąć mnie laską. Unikałam tych ciosów jak mogłam. Krzyczał do mnie, że ja tu zgniję. Odpowiadałam mu: ale nie z własnej woli. A ty zgnijesz tu dobrowolnie bo nas pilnujesz i tak samo jak i my siedzisz w tym więzieniu"
Po 50 latach przyszła z Adamem Lewickim na ul. Kadecką 20, gdzie mieściła się niegdyś kontrrazwiedka "Smiersz" i cela w której siedziała - tak wspomina:
„Wydał mnie oraz innych naszych przyjaciół ten sam zdrajca - Czesław Rutkowski ps."Borowik", późniejszy pułkownik UB i pracownik ambasady polskiej w Chinach. Do mego aresztowania przyczynił się również Jan Kulikowski ps. "Sas", pułkownik Straży Pożarnej w Mielcu, zmarły w 1993 roku.
Zobaczyliśmy przed sobą te same drzwi z judaszem, którymi zamykano korytarz z trzema celami. Siedziałam sama w pierwszej celi na lewo. Chciałam lam wejść i zobaczyć okno, które narysowałam na ścianie, ale drzwi były zamknięte.
I znów wspomnienia tamtych dni
Taka byłam pewna siebie, nawet zarozumiała, że mnie nikt nie weźmie, bo któż z nich mógł przypuszczać, że ta panienka chodzi z visem. Tymczasem "Sas" powiedział im o tym i tak mnie wzięli w ciemnościach późnego wieczoru na rogu ul. św. Jacka i Hauke-Bossaka. Nie mogłam usnąć tej nocy z 6 na 7 marca 1945 roku. Przyjrzałam się swojemu nowemu miejscu. Pokój był bez okna bo znajdował się głęboko pod ziemią. Metrowa wnęka w masywnym murze wskazywała którędy należy się wydostać w razie zbombardowania budynku. Ściany pomalowane były na beżowo - na nich zajączki, sarenki, ptaszki... Był to widocznie schron dla dzieci. Wyposażenie przedwojenne: umywalnia z bieżącą wodą, piecyk gazowy. W roku stało zesłane kocem łóżko, stolik a na nim talerz i łyżka. Zdrapałam łyżką farbę ze ściany, pod nią było białe wapno. Maźnęłam sadzę z piecyka - mam kolor czarny. Można rysować. Odtworzyłam na zewnętrznej ścianie, obok wnęki, okno swojego pokoju, firanki i flakon z baziami. Na ukośnym suficie powstała historia aresztowania, karykatury oficerów. Typowe i łatwe do wykonania, bo semickie mieli rysy. Dalej umieściłam visa i jego numer (żeby nie zapomnieć). Myślałam. że kiedyś, po wojnie, według tego numeru dowiem się, czyją własnością przed tym był pistolet.
Na następny dzień, kiedy poszłam na śledztwo, zmyli sufit a komendant więzienia oznajmił mi, że tego rysować nie można. Zostało tylko okno. Właśnie to okno chciałam teraz zobaczyć ale i jego już nie było.
Było to w roku 1963, kiedy już od 6 lat byliśmy we Lwowie. W dniu Wszystkich Świętych, wczesnym rankiem rozstawiliśmy z mężem lampiony na grobach naszych wielkich Polaków na cmentarzu Łyczakowskim. Mąż przynosił mi zawsze na ten dzień bańkę zużytego oleju samochodowego. Z tego oleju i szmat robiliśmy znicze. Szmaty zalane olejem w żelaznych naczyniach płonęły jak pochodnie.”
Wanda Chwastowska-Bystram – współwięźniarka w obozie w Workucie
Wspomnienie o Cesi, bo tak ją koleżanki nazywały, towarzyszki jej niedoli w sowieckim łagrze przy ul. Pełtewnej,
"Opiekę nad naszym barakiem sprawował oficer NKWD, którego interesowało życie i historia Polski. W dużej mierze dzięki jego staraniom uzyskałyśmy większą swobodę poruszania się po terenie obozu i na zorganizowanie dwóch pracowni artystycznych tekstylnej i malarskiej.
W sąsiednim pokoiku urządziła swoją "pracownię malarską" młodsza moja koleżanka z Instytutu Sztuk Plastycznych - dokąd uczniów przyjmowano po tzw. małej maturze. Rodzice Cesi na dalsze studia chcieli ją wysłać do Paryża, lecz wojna zniweczyła te plany. W obozie wykonywała szkice głów współwięźniarek, niestety niewiele z jej prac się zachowało. Posiadam swój portrecik i uważam, że rysunek jest udany, a podobieństwo uchwycone.