Czesława Hnatówna - Czyszki koło Lwowa

Przejdź do treści

Menu główne:

Czesława Hnatówna

Wspomnienia mieszkańców
Zmarła 17.03.2008 r. we Lwowie.
Pochowana na cmentarzy Łyczakowskim.

Czesława Hnatówna  ps. „Krystyna”
Sekretarka kapitana „Draży”  w  oddziale AK w Czyszkach

Czesława Hnatówna urodziła się we Lwowie 29.12.1920 roku. Ukończyła Szkołę Przemysłowo-Techniczną Instytutu Sztuk Plastycznych we Lwowie na wydziale malarstwa dekoracyjnego. Do Narodowej Organizacji Wojskowej wstąpiła w lipcu 1942 roku i przyjęła pseudonim "Krystyna". Angażowała się całym sercem w wykonanie zleconych jej zadań. Początkowo rysowała plakaty upamiętniające 25 Rocznicę Obrony Lwowa, a następnie włączyła się do ich rozklejania na murach miasta. Odprowadzała "spalonych" chłopców do partyzanckich oddziałów leśnych i była wszędzie tam gdzie zaszła tego potrzeba. Później, gdy Niemcy aresztowali jej przyjaciółkę z tego samego oddziału, dla zapewnienia kazano Cesi opuścić miejsce zamieszkania. A gdzie w tych czasach lepiej można było się ukryć jak nie w lesie? Wzięła więc z domu trzy pistolety i zgłosiła chęć służby w partyzantce w Czyszkach. Jak wiadomo, żołnierzom podziemia brakowało broni, do dzisiejszego dnia Cesia twierdzi, że tylko dzięki tym pistoletom została przydzielona do szturmowego plutonu. Visa sobie zatrzymała, sztajera i mauzera oddała na potrzeby oddziału. Wraz ze swoim plutonem szła do akcji. Razem   chłopcami przyjmowała zrzuty i gdy zaszła potrzeba nie gorzej od nich rzucała granatami.
Szefem jej był Józef Szajda, sierżant francuskiej Legii Cudzoziemskiej, swój pseudonim  "Bela-bes" przyjął od miasta Sidi-bel-Abbes, w którym stacjonował jego garnizon w Algierii. Cesia bardzo go lubiła, ale miała pretensję o to, że nie pozwalał jej samotnie stać na warcie. Natomiast on swój rozkaz motywował tym, że człowiek przechodzący przez las może nie usłuchać ostrzeżenia: -Stój, bo strzelam! - wypowiedzianego cienkim dziewczęcym głosikiem   i dojdzie do tragedii. Od wiosny 1944r. oddziałami leśnymi, chlubnie noszącymi przedwojenną nazwę 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, w zastępstwie dowódcy, załatwiającego we Lwowie interesy związane z partyzantką, dowodził i prowadził akcje bojowe Serb, kpt. Dragan Sotirović "Draża".   W krótkim czasie "Draża" objął dowództwo, a ponieważ miał trudności z polską mową i pisownią do kancelarii przydzielono mu Cesię, by swoim czytelnym, równym, drobniutkim pismem wypełniała meldunki. 31 lipca 1944 r. sowieci aresztowali "Drażę" wraz z innymi dowódcami, podstępnie zwołanymi niby na odprawę. Żołnierzom AK i oddziałom leśnym kazano złożyć broń.
Ostatnim dokumentem pisanym ręką Cesi z czasów działań partyzanckich był spis zdawanego oręża. Numer l otrzymał ciężki karabin maszynowy zdobyty na wieży ciśnień, dalej spisywała sam szmelc, ponieważ trzeba było coś zdać, a lepszą broń każdy sobie zostawiał.
Po powrocie z lasu do domu Cesia ponownie nawiązała kontakt z NÓW i włączyła się w działania konspiracyjne. Pewnego wrześniowego dnia otrzymała radosną wiadomość o ucieczce "Draży".  "Draża" nie zwracając uwagi na fakt, że jest poszukiwany przez NKWD i miejscowych Ukraińców, postanowił przed wyjazdem pożegnać się z współtowarzyszami broni, a ponieważ nadal źle władał polską mową, poprosił Cesię by mu w tej imprezie towarzyszyła. Nie zgłosili zamierzonej wyprawy w dowództwie obawiając się zakazu ze względu na niepotrzebne ryzyko przedsięwzięcia. W umówionym dniu Cesia włożyła płaszcz z dużymi kieszeniami by ukryć w nich visa i ruszyli w drogę. Trasa wiodła przez zagajnik sosnowy i gęste bukowe zarośla pozostałe po wyrębie lasu, spoza których nieoczekiwanie wyszedł bolszewicki patrol z pepeszami gotowymi do strzału. Zostali przeszyci ostrym przenikliwym wzrokiem, następnie słyszeli, że patrol stanął i zapewne bacznie obserwował ale zmylony spokojnym zachowaniem piechurów nic zatrzymał ich. Za zakrętem "Draża" rozchylił szeroką luźną kurtkę i pokazał zatknięte za pasem obronne granaty, dodając że nosi je zawsze przy sobie oprócz pistoletu, a więc łatwo by się nie poddali. Na zachód pojechał w towarzystwie Władysława Pruczkowskiego "Boksera", wysokiego, dobrze zbudowanego partyzanta szybkiego w decyzjach, brawurowego w akcjach. Opowiadano o nim, że za czasów okupacji niemieckiej szedł z dwoma innymi partyzantami, stanowiąc ochronę swego dowódcy. Opodal głównej siedziby Gestapo zostali wezwani przez pięcioosobowy patrol do pokazania kenkarty. W odpowiedzi "Bokser" wyjął pistolet oddał do żandarmów serię strzałów, koledzy wsparli go swoimi automatami, po czym całej trójce udało się zbiec szczęśliwie. Teraz obydwaj odziani w polskie wojskowe płaszcze i czapki zgodnie    z nowo wystawionymi fałszywymi dokumentami z domu Cesi na dworzec kolejowy odjeżdżali dorożką serdecznie żegnani przez najbliższych przyjaciół. Wisia Łamasz, która dzięki złej wymowie "Draży" wybrała za swój pseudonim "Wiszka", rozstanie ze swoim ukochanym dowódcą oblała gorącymi łzami. Cesia pozostała we Lwowie, i oprócz organizowania przerzutów za San, brała czynny udział w różnych akcjach, głównie takich w jakich posiadanie broni automatycznej było rzeczą pożądaną. Między innymi stanowiła ochronę w czasie zdobywania pieniędzy z biura gdzie składano dzienne utargi zebrane w dużych sklepach spożywczych przeznaczonych wyłącznie dla obywateli Związku Radzieckiego a wieczorem odwożono je do banku. Powyższe udane przedsięwzięcie przyniosło poważny zastrzyk pieniężny.
W dniu tym przyjęto dla organizacji ponad 170 000 rubli. Sumę tę wykorzystano na leczenie rannych w czasie akcji bojowych i na wspomożenie rodzin żołnierzy zabitych i uwięzionych.
Pewnego dnia Cesia spotkała znajomego z partyzantki "Sasa". Powiedział, że był aresztowany i uciekł z więzienia. Pobita twarz sugerowała prawdziwość jego słów, więc uwierzyła. Niestety później okazał się groźnym konfidentem, mającym na sumieniu wielu kolegów. Rozpoczęły się aresztowania. W domu Cesi po przeprowadzonej rewizji zakrojonej na szeroką skalę ojciec zdecydował się wyjechać za San i wstąpić do oddziału "Draży" który wcześniej uciekł za San. Cesia odprowadzała go na dworzec w towarzystwie "Sasa", który od chwili pierwszego spotkania kręcił się wokół niej. W pewnym momencie "Sas" odszedł do telefonu a w następstwie tej rozmowy do pociągu wpadli żołnierze i na szczęście bezskutecznie szukali starego człowieka z plecakiem. Po pożegnaniu ojca, gdy wracali do domu, nie przypuszczała, że to ostatni spacer przed aresztowaniem. Był wieczór. "Sas" wiedział, że "Krystyna" stale nosi przy sobie pistolet i użyje broni w razie zagrożenia, dlatego moment jej aresztowania był tak zorganizowany by nie miała czasu na wyjęcie visa. Przechodząc przez plac zatrzymał ją przed ciemnym samochodem w którym nagle rozbłysły reflektory i na krótko oślepiły Cesię. Chwila ta wystarczyła,  by z ciężarówki wyskoczyli "łapacze", obezwładnili, rozbroili, na jej ręce nałożyli kajdanki i powiedli do więzienia.  W maju 1945 r. wraz z aresztowanymi oficerami NOW "Markiem" i "Rysiem" została przewieziona do Moskwy i osadzona w boksach na Łubiance. Chciano ich wykorzystać jako świadków na procesie gen. Okulickiego, który zaufał obietnicom NKWD, przyjął ich zaproszenie i pojechał na rozmowy w towarzystwie 15 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Za swą łatwowierność zapłacili życiem. Gdy NKWD żadnych informacji od Cesi i jej współtowarzyszy nie uzyskało, odstawiono ich z powrotem do Lwowa. Proces mieli ciężki, a wyroki wysokie. Cesi wymierzono 20 lat katorgi, gdyż otrzymała dodatkowo punkt 8 tj. terror. Obydwaj oficerowie zostali skazani na karę śmierci. Cesia w ostatnim słowie, uważając, że działali wspólnie, poprosiła u taki sam wymiar kary. Nie da no jej tej satysfakcji. Natomiast kolegom po dwumiesięcznym przetrzymaniu w celi śmierci zamieniono wyroki na 20 lat katorgi. Były próby ucieczki z obozu na Pełtewnej, niestety nieudane. Panią Czesławę, która była jedną z organizatorek ucieczki osadzono w izolatce bez możliwości porozumienia się z kimkolwiek. 15 grudnia 1945 r. odjechała transportem do Workuty. W Workucie naczelnik kopalni zainteresował się umiejętnościami plastycznymi pani Czesławy. Nie zesłano więc jej do prac w szybie kopalnianym. Rysowała, malowała w klubie garnizonowym, szkicowała portrety, dekorowała nowo zbudowaną szkołę.
Jeszcze przed aresztowaniem na terenie posiadłości rodziców Cesia schowała w bunkrze, znajdującym się pod podłogą komórki ustawionym na granicy z drugą parcelą, stena, miny amerykańskie, żelazną kasetę i teczkę, którą otrzymała od pana "Władysława", znajomego z konspiracji z rozkazem ukrycia bez zaglądania do środka.
Z Workuty przywieziono ją do Lwowa, widocznie w teczce do której zgodnie z życzeniem "Władysława" nie zaglądała były ważne dokumenty. Trzymano ją w karcerze. Pytano o kontakty. Do niczego się nie przyznała.  Po kilku miesiącach Czesławę znów odtransportowano na Workutę.  Po śmierci Stalina dało się odczuć wyraźna odwilż, już mogła poruszać się poza obrębem obozu, z początku z konwojentem później samodzielnie. Pracowała w biurze projektów, ten okres wspomina z przyjemnością, ponieważ spotkała wielu ciekawych ludzi, fachowców, inteligentów, przysłanych tu z różnych stron, z różnych krajów.
Państwo Cydzikowie poznali się i pokochali na zesłaniu. Ludzie tamtego pokolenia, stworzeni jak gdyby z innego, nieznanego już nam dziś szlachetnego kruszca. Zahartowani w walce. Pomimo przeciwieństw losu pozostający przyjaźni i życzliwi otoczeniu. Potrafili bardzo wiele w życiu dokonać wytrwać, nie zmieniając poglądów, nie uginając się przed podłością i przemocą reżimu, założyć piękne rodziny, dobrze wychować dzieci, cieszyć się wnukami.
Od pierwszego dnia odbudowy Cmentarza Obrońców Lwowa „Orląt Lwowskich” włączyła się do pracy . Zawsze w Święto Zmarłych własnoręcznie wykonane papierowe lampiony, przynosiła na Cmentarz Orląt  -  w nocy, kiedy „smutni" panowie jeszcze spali. Dziś takie lampiony w szkółce plastycznej wraz z dziećmi robi Krystyna Adamska, nauczycielka plastyki szkoły polskiej nr 10, córka  pani Czesi, jak i jej matka - plastyczka, podobnie jak ona absolwentka Lwowskiej ASP. A imię Krystyna otrzymała na cześć akowskiego pseudonimu swojej matki.
Czesława Cydzik  z d. Hnatówna ps. „Krystyna” została awansowana ze stopnia podchorążego do stopnia porucznika w stanie spoczynku. Odznaczona „Krzyżem AK” z Londynu, „Krzyżem Walecznym” za akcję „Burza”,  „Krzyżem Zesłańców Sybiru”, „Srebrnym Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej”.

Tak opisuje swoje wspomnienia  pani Czesława Cydzikowa, z domu Hnatówna ps. „Krystyna”:
"Urodziłam się w najpiękniejszym na świecie kraju - wolnej Polsce. Miałam piękne dzieciństwo. To były wspaniałe dni. W wieku trzynastu lat wstąpiłam do harcerstwa. Uczęszczałam do Zakładów Naukowych Zofii Strzałkowskiej przy ul. Zielonej we Lwowie.
Później studiowałam malarstwo. Moi rodzice Polacy, patrioci. Byliśmy szczęśliwą, rodziną. Ale to piękne dzieciństwo, ten świat pełen dobra i piękna skończył się, przyszli wrogowie. Trzeba było szybko dorośleć, dokonywać wyboru. Wstąpiłam do NOW.
„Dragana” poznałam w lesie - wspomina pani Czesława. Przemawiał do nas przed akcją. Prosił, żebyśmy się pomodlili przed walką, żeby nam Pan Bóg nie dał przypadkowo skrzywdzić  niewinnych, żeby wybaczył, jeżeli w tej akcji zginą kobiety lub dzieci. Pomyślałam wtedy, dlaczego tak dziwnie mówi po polsku? Nie wiedziałam wtedy, że nie jest Polakiem. Był bardzo odważny i silny."

W  więzieniu na Łąckiego:

"Bardzo mnie męczono o ten bunkier, upierałam się, że nic nie wiem, a oni już wszystko z naszego bunkra mieli u siebie. Nie mogłam tam nie rysować. Musiałam, bo inaczej bym zwariowała. Często gasło światło więc dawano nam świece. Zbierałam sadzę, osadzałam ją na trzonku patyczka i rysowałam. Był tam taki sowiecki żołnierz, który wrzucał mi przez okienko kota, kiedy wracał to zabierał żeby nie oskarżono go o jakieś współdziałanie ze mną. Z obozu miałam na sobie bieliznę, zdjęłam ją, rozciągnęłam ją na ramce i rysowałam tego kota, zamieniłam później ten rysunek na mydło. Innym razem ten żołnierz rzucił mi kwiatek nasturcji. Nie miałam czym ja narysować więc poprosiłam, żeby mi dali nadpalony chleb, takiego nikt nie chciał brać. Tę nadpaloną skórkę roztopiłam z mydłem i rysowałam tę nasturcję patyczkiem z miotły. Później oczywiście, żołnierz zabrał ten kwiatek, żeby nikt go nie widział. W więzieniu spotkałam "starych dyżurnych", których znałam z 1941 r. Jedenego z nich nazywano "Kat" bardzo chciał mnie uderzyć. Siedziałam w bardzo malutkiej celi. Otwierał okienko i starał się dosięgnąć mnie laską. Unikałam tych ciosów jak mogłam. Krzyczał do mnie, że ja tu zgniję. Odpowiadałam mu: ale nie z własnej woli. A ty zgnijesz tu dobrowolnie bo nas pilnujesz i tak samo jak i my siedzisz w tym więzieniu"

Po 50 latach przyszła z Adamem Lewickim na ul. Kadecką 20, gdzie mieściła się niegdyś kontrrazwiedka "Smiersz" i cela w której siedziała   -  tak wspomina:

„Wydał mnie oraz innych naszych przyjaciół ten sam zdrajca - Czesław Rutkowski ps."Borowik", późniejszy pułkownik UB i pracownik ambasady polskiej w Chinach. Do mego aresztowania przyczynił się również Jan Kulikowski  ps. "Sas", pułkownik Straży Pożarnej w Mielcu, zmarły w 1993 roku.
Zobaczyliśmy przed sobą te same drzwi z judaszem, którymi zamykano korytarz z trzema celami. Siedziałam sama w pierwszej celi na lewo. Chciałam lam wejść i zobaczyć okno, które narysowałam na ścianie, ale drzwi były zamknięte.

I znów wspomnienia tamtych dni  

Taka byłam pewna siebie, nawet zarozumiała, że mnie nikt nie weźmie, bo któż z nich mógł przypuszczać, że ta panienka chodzi z visem. Tymczasem "Sas" powiedział im o tym i tak mnie wzięli w ciemnościach późnego wieczoru na rogu ul. św. Jacka i Hauke-Bossaka. Nie mogłam usnąć tej nocy z 6 na 7 marca 1945 roku. Przyjrzałam się swojemu nowemu miejscu. Pokój był bez okna bo znajdował się głęboko pod ziemią. Metrowa wnęka w masywnym murze wskazywała którędy należy się wydostać w razie zbombardowania budynku. Ściany pomalowane były na beżowo - na nich zajączki, sarenki, ptaszki... Był to widocznie schron dla dzieci. Wyposażenie przedwojenne: umywalnia z bieżącą wodą, piecyk gazowy. W roku stało zesłane kocem łóżko, stolik a na nim talerz i łyżka. Zdrapałam łyżką farbę ze ściany, pod nią było białe wapno. Maźnęłam sadzę z piecyka - mam kolor czarny. Można rysować. Odtworzyłam na zewnętrznej ścianie, obok wnęki, okno swojego pokoju, firanki i flakon z baziami. Na ukośnym suficie powstała historia aresztowania, karykatury oficerów. Typowe i łatwe do wykonania, bo semickie mieli rysy. Dalej umieściłam visa i jego numer (żeby nie zapomnieć). Myślałam. że kiedyś, po wojnie, według tego numeru dowiem się, czyją własnością przed tym był pistolet.
Na następny dzień, kiedy poszłam na śledztwo, zmyli sufit a komendant więzienia oznajmił mi, że tego rysować nie można. Zostało tylko okno. Właśnie to okno chciałam teraz zobaczyć ale i jego już nie było.
Było to w roku 1963, kiedy już od 6 lat byliśmy we Lwowie. W dniu Wszystkich Świętych, wczesnym rankiem rozstawiliśmy z mężem lampiony na grobach naszych wielkich Polaków na cmentarzu Łyczakowskim. Mąż przynosił mi zawsze na ten dzień bańkę zużytego oleju samochodowego. Z tego oleju i szmat robiliśmy znicze. Szmaty zalane olejem w żelaznych naczyniach płonęły jak pochodnie.”

Wanda Chwastowska-Bystram – współwięźniarka w obozie w Workucie

Wspomnienie o Cesi, bo tak ją koleżanki nazywały, towarzyszki jej niedoli w sowieckim łagrze przy ul. Pełtewnej,

"Opiekę nad naszym barakiem sprawował oficer NKWD, którego interesowało życie i historia Polski. W dużej mierze dzięki jego staraniom uzyskałyśmy większą swobodę poruszania się po terenie obozu i na zorganizowanie dwóch pracowni artystycznych tekstylnej i malarskiej.
W sąsiednim pokoiku urządziła swoją "pracownię malarską" młodsza moja koleżanka  z Instytutu Sztuk Plastycznych - dokąd uczniów przyjmowano po tzw. małej maturze. Rodzice Cesi na dalsze studia chcieli ją wysłać do Paryża, lecz wojna zniweczyła te plany.    W obozie wykonywała szkice głów współwięźniarek, niestety niewiele z jej prac się zachowało. Posiadam swój portrecik i uważam, że rysunek jest udany, a podobieństwo uchwycone.

 
Copyright 2018. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego