Zofia Chrąchol - Czyszki koło Lwowa

Przejdź do treści

Menu główne:

Zofia Chrąchol

Wspomnienia mieszkańców

Urodzona w Czyszkach w 1922 r. córka Stanisława Chwasty ur. w Czyszkach w 1903 r. i Katarzyny   z domu Konopacka ur. w 1891 r., gdzie zamieszkiwali pod numerem 78, naprzeciwko kościoła. Wyszła za mąż za Kazimierza Chrąchola. Przedstawione wspomnienia pisała, lecz nie dokończyła. Przekazała je swojej córce Annie Chrąchol  ur. 16.07.1964 r. w Trzebnicy.  
Na zdjęciu Zofia i Kazimierz Chrąchol  - rok 1998.



„To miasto Lwów, moje ukochane miasto otoczone lasami tonęło w zieleni. Wydaje się, że nie masz tak pięknych ulic, parków, takiego zgiełku na rynku. Ludzie byli życzliwi sobie. To miasto roztańczone, rozśpiewane, u wszystkich uśmiech na twarzy. Tam mogłeś sprzedać wszystko i kupić też. Czas płynął jak strumyk, a nawet on szemrał. Na ulicach bardzo często widziało się bryczki jak cwałowały koniki i im też było wesoło. Było lotnisko, gdzie można było z wycieczką zwiedzić lub pojeździć samolotem. Lotnisko to Sknitów. Można by było dużo opisywać wrażeń co się przeżyło i jak się do czasu tam żyło.
Do Lwowa chodziliśmy przez małe, ale też piękne małe miasteczko .  Można było  z Winnik jeździć do Lwowa autobusem lub pociągiem. W Winnikach była bardzo duża fabryka tytoniu, gdzie się paczkowało i robiło papierosy. Bardzo dużo tam pracowało przeważnie kobiet. Fabryka była na pięknym wzgórzu, duża otoczona alejami kasztanów i lip. Można było dojść ulicą, gdzie po drodze można było kupić owoce, warzywa, mięso. Były małe sklepiki, ale było wszystko. Po drugiej stronie fabryki  można było też przejść, tam  były schody, a onych było ponad sto, takie wąskie, a po bokach były małe wilje i przepiękne ogrody. Taki był piękny urok tego miasteczka, a na wzgórzu domy porozrzucane kolorowe.
Najwięcej Żydzi prowadzili interesy. Budki przy budkach i sklepy, gdzie sami zapraszali do sklepów, dawali burg  tak to się nazywało, ale ze sklepu bez niczego nie wypuścili. Ach jakie były w tych „jatkach”, tak się nazywały małe budki, gdzie było można było kupić mięso i wędliny. Jak Żyd ukroił szynki dwa plastry proszę sobie wyobrazić - pół kilo co to była za szynka pachnąca, smaczna do dziś czuje jej smak.
Z Winnik do Lwowa jeździł pociąg. Kilka razy jeździłam z tatusiem do Lwowa pociągiem, bo ojca siostra mieszkała we Lwowie. To było przepiękne jak ten pociąg snuł się między wzgórzami, lasem tak dołem, a po bokach na pagórkach  las. Możecie sobie wyobrazić jaki urok miała taka wycieczka pociągiem. Winniki takie było trochę Żydowskie miasteczko, ale miało swój urok.
Z góry z Winnik był piękny widok na Czyszki, na piękną czysto polską wioskę, ciągnęła się od Winnik 12 km . Środkiem wioski płynęła rzeczka nieduża, ale całą wioskę przepływała. Po bokach rzeki rosły  wierzby i olchy. Wioska dzieliła się na trzy części.  Od Winnik była górna, w środku wioski było miasteczko i tam dalej był dół. Wioska duża, bogata, gmina zbiorowa, szkoła 7 klasowa, a przede wszystkim mieliśmy piękny kościół, do którego należały Winniczki i Wólki.  Kościół piękny, duży na dość wysokim wzniesieniu, gdzie otaczały go z jednej sosny, a z drugiej lipy. Przy kościele była kapliczka i ambona, bo gdy były lata upalne msze św. były odprawiane na dworze. Do kościoła wchodziło się po schodach, a było aż 18. Gdybym tak mogła namalować zobaczylibyście co znaczy piękno tego krajobrazu. Dookoła rzędami rósł bez, różnego gatunku i koloru. Owijał wzgórze przepiękny jaśmin i kalina, a dołem rosły róże. Pośrodku tego wzgórza była piękna postać Matki Boskiej, na 1 ½ metrowym przepięknie rzeźbionym postumencie. Witała nas postać Matki Najświętszej  wykuta w kamieniu i błogosławiła swojemu ludowi. Rosły tam piękne kwiaty, jedne przekwitały, drugie rozkwitały. Dołem płynęła rzeka z jednej strony i łączyła się z rzeką Maruńką, co całą wieś przepływała i tam był właśnie duży most, dużo było placu, gdzie zjeżdżały się wesela i tam czekały na ślub. No muszę opisać jaka była duża 2 piętrowa plebania. Ogrody, koleby z kwiatami, gdzie było 50 róż przy każdej palik, a na paliku duże kolorowe bombki. Chociaż w zimie nie było kwiatu róż to był kwiat bombek. Wyobraźcie sobie biały śnieg a na nim piękny kobierzec tych różanych bombek. Był też ogród, którego chodniczek prowadził księży do kościoła, a po obu stronach róże rosły, nie wiem dokładnie, ale może ze sto. Róże były piękne, aleja cudna prowadziła do kościoła. A wiedzieć trzeba o tym, że to były róże, które zbieraliśmy pełne koszy płatków i odwozili do Lwowa do ks. Franciszkanów tam robili konfitury, którymi nadziewali pączki. Jeszcze opiszę jak to się odbywało później.  
Byli bogaci księża Franciszkani, był duży majątek. 8 pary koni, 18 krów, cieląt, byczków, dużo obsługi kur, kaczek, gęsi i indyków masa. Oni utrzymywali księży Franciszkanów we Lwowie. Mieliśmy sześciu księży  . Jegomość taki brat zakonny on prowadził i zarządzał tym majątkiem. Był duży i piękny sad, a jaki jabłka dobre i piękne. Ksiądz  zbudował wiatrak duży i mieliśmy oświetlenie w kościele elektryczne. Mogłabym wiele opisywać jak tam było pięknie i bogato, ale przecież mieliśmy dużą szkołę 7 klasową. Też była na takim wzniesieniu, chodziliśmy wysoko, ale za to zimą z górki na teczkach zjeżdżaliśmy.
Naprzeciw kościoła była gmina zbiorowa. Duża sala gdzie odbywały się zabawy i przedstawienia. Była duża scena, sala duża, 8 okien. 3 duże sklepy obok, a jeszcze we wiosce 2 sklepy z materiałami i z takimi potrzebnymi dla ludzi rzeczy. Był mały sklepik koło szkoły, ganiałyśmy tam za cukierkami na przerwie. Było bardzo dobrze, wesoło czas szybko mijał.  Po jednej stronie ciągnęły się łąki ach tak były piękne kobierce tych kwiatów na łąkach, to jak w baśni, tutaj nie ma ich, szkoda tego marzenia nie do zapomnienia. Po drugiej stronie wioski, a był to już teren górzysty, bo łąki byli niskie jak wstążeczka kolorowa, która się pasmem toczy 12 km, a rzeczka szumiała wdzięczna całą wieś. Pola się ciągnęły po drugiej stronie wioski. Środkiem wioski stały domy piękne i stare i nowe. Zbudowaną mieliśmy zlewnię na mleko - mleczarnię i tam odnosiliśmy mleko. Było wszystko jak trzeba tylko żyć i pracować. Czy wiecie jaki piękny jest krajobraz, pola różnymi pasami się zieleniły, złocisty to coś pięknego, pismo opisać nie potrafi co serce czuje, a marzy i widzi jak na śnie to swoje ukochane gniazdko, z którego pozostało wyrzucone jak to ptaszę, a oczy widzą i serce czuje.  To są piękne wspomnienia, marzenia przeszłych dni. No cóż mogłabym opisać, przekazać myśli swoje, pragnienia, uczucia, przeżycia dobre co się skończyły i złe się zaczęło.
Tu muszę opisać, gdy miałam 3 latka rodzina ojca się powiększyła, ojciec musiał szukać, gdzie swoja rodzinkę ulokować. Byliśmy na stancji tak się też mówiło, zamieszkaliśmy u takiej ciotki. Ona była starą panną, pracowała w fabryce tytoniu . Była dla nas bardzo dobra. Słodyczy nam nigdy nie brakowało. Bardzo dobrze się nam tam mieszkało. Lubiła Władzia i mię, też miała piękny dom, duży z werandą, dużym gankiem i sadem, był duży ogród. Rodzice jej pomagali i było wesoło. Mama chodziła pomagać na plebanię, ojciec też. Brat cały czas przebywał u dziedzica, był kochany. Porozmawiał, pouczył kupił cukiereczki, bułeczkę z kiełbaską. Ja bardzo lubiłam mięsko, a Władziu ciuciu to znaczy cukiereczki i scyzoryk, wiecznie strugał jak mały chłopczyk, a coś zawsze rzeźbił. On miał 5 lat, a ja 3-ci rok. Mama chodziła do księży pracować, na obiad przychodziła i gotowała. W sąsiedztwie byli bardzo dobrzy ludzie, dziadek i syn szyli i córka Marysia, a miała 25 lat. Gdy babcia szła doić krowy na południe to ja miałam swoją szklaneczkę i leciałam do stajni,  a babcia podmuchała i całą szklankę wypijałam ciepłego mleka, a gdy zapomniało mi się to wołała „choć kotku, bo stygnie mleczko”. Byli bardzo dobrzy ludzie. Do nich przechodziło się przez most, dołem płynęła rzeka. Miałam zakazane przez ojca nie chodzić do rzeki.  Ale czy wiecie ile radości było usiąść na kładce, a woda muskała nóżki. Na ławce Marysia coś  wykańczała, szyła i mię pilnowała, ojciec gdy mię zobaczył  chciał mnie zbić, a ona nie dała mnie uderzyć, bo ją zawsze pilnuję, ona tylko przymnie jest we wodzie, czasem jesteśmy nawet godzinę, ja odpoczywam i siedzę razem z nią. Trudno mama w pracy tata też, a my na łasce Bożej.
Dziadziuś mój był bardzo dobrym krawcem też miał 3 czeladników, którzy się uczyli szycia. A ja miałam igiełkę i szyłam u Marysi dla lalek sukieneczki. Bardzo lubiłam, gdy było w pokoju czysto, zamiatałam i zbierałam skrawki to było moje ulubione zajęcie. Raz patrzę się idzie ksiądz tak przez sad, przed płot, bo oni byli sąsiadami z księdzem, ja szybko pochwalili księdza proboszcza , a ksiądz pyta, a czyjesz to macie dziecko ? Dziadziu Bartosiewicz tak się nazywali  mówi  księży  proboszczu to przecież nasza Zosia, ona bardzo lubi tu być u nas, to jest Kasi córeczka co u was pracuje. Dlaczego nic nam nie mówi, przecież u nas dużo miejsca i może ją przyprowadzić. Wziął mnie ksiądz za rękę i mówi choć do mamy, ja nie mogę, bo ja tu też pracuję. Było dużo śmiechu, a mama by mnie zbiła, że jej przeszkadzam. Jakaś była tam z księdzem rozmowa, nie było krzyku w domu, na drugi dzień mama zabrała mię ze sobą, to było bardzo bliziutko, mleka nie chciałam tam pić, bo ja musze do babci, tam mam swoja szklaneczkę, musiałam tam iść. Widzi ksiądz co postanowi to zrobi.
Brat się cieszył, że go ominęło pilnowanie mnie, a ja byłam potem zadowolona. Czasami też tam spałam , bo tam było dwie gosposie Karolka i pokojówka Hania. Bardzo mnie lubiły więc im tam w kuchni pomagałam, tak po prostu przeszkadzałam. Ksiądz proboszcz kazał mi uszyć dwa fartuszki na zmianę i ładną sukieneczkę. Ale mówił Zosia ty musisz to odpracować. Byłam bardzo ucieszona, że dostane pracę, a mamusia będzie mieć duże pieniądze. Byłam ciekawa co to za praca będzie. Na drugi dzień Hania nakryła stół takim zielonym materiałem i wysypała pieniędzy, przyprowadził mnie ksiądz i mówi tak będziesz układać pieniążki, bo jeszcze liczyć nie umiesz. Układałam, mierzyłam i takie ładne kupki mi wychodziły czasem 3 dni mi schodziło. Gdy szłam wieczorem do domu ksiądz proboszcz odbierał pracę i dostawałam na cukierki.
Nadchodziły święta, Boże Narodzenie  to takie święta rodzinne. Zjeżdżały się ciotki ze Lwowa, z Wólki, kolacja była wspólna u dziadziusia. Na święta mama szykowała z tatem przyjęcie, było bardzo uroczyście. Wujek ze Lwowa, Winnicki był kierownikiem rzeźni dużej na cały Lwów. Bardzo dobrze się im powodziło, był szanowany i lubiany. Spiżarnia u nich była jak duży sklep, niczego im nie brakowało, ale u nas kiełbasą się zajadał tak i ciocia  z Wólki, wszyscy chwalili ojca wyroby, a też kuchnię mamusi. Kołacz i chleb - nie było słów jaki był wspaniały. Mama co trochę piekła chleb i ojciec z Władziem zanosili. Tak się balowali tydzień do nowego roku. Na Boże Narodzenie wszyscy zasiedli do stołu, a wujek ze Lwowa usiądzie sobie wygodnie, musimy co uradzić, zatwierdzić, ale czekali jeszcze na dziadziusia. Przyszedł wreszcie, a babcia nie. Więc nie czekał wujek i zaczął rozmowę. Władek słuchał aż dostał rumieńcy na buzi. Wujek Winnicki mówi, jest taka sprawa : my do was bardzo lubimy przyjeżdżać, a jest ciasno. Stasiu mimo domu swego jest na stancji więc nie możemy go tak zostawić. Wujek zwrócił się do dziadka i mówi : Tata my chcemy Staszkowi oddać pole, to znaczy Józia i Marysia my się z Ludwikiem godzimy, niech robi co chce ażeby miał swój dom. Tata został tym zastrzelony, nie rozumiał, bo pole dzierżawił kto inny. To przecież 2 morgi pola, ja pracuję, powodzi mi się bardzo dobrze, a wujek Ludwik mówił tak dobre mieć pole, ale blisko, a to ponad 10 km, ktoś inny korzysta, dorabia się,  a Staszkowi by się bardzo przydało też 2 morgi. Bo było ich cztery mówi dziadzio, podzieliłem równo, wam nie na rękę, a Staszek będzie używał. Ciocia Marysia mówi,   ja pracuje w fabryce, Ludwik bardzo dobrym szewcem,  2 czeladników ma i 2 morgi czereśni. Ja oddaję pole dla Staszka tylko będę go prosił latem, gdy będą czereśnie o pomoc w rwaniu, bo kupcy sami przyjechali i zbierali też. Trzeba rwać, ważyć i kupcom sprzedawać. A wujek ze Lwowa tak mówił, ja chcę tylko tutaj przyjeżdżać z dziećmi, bo oni też się dobrze czują   u Staszka, a Józia przepada za mlekiem, śmietaną, jajkami i świeżymi warzywami. Sprawa była już omówiona, Władziu cieszył się, że wiosna będzie tata budował dom, bo już dawno składali na dom. Coś spisali tego nie wiem, bo byłam mała, a dziadziuś mówi tak, teraz kolej na mnie, ja Staszkowi odstępuję pół ogrodu pod dom, pół morga, bo było mórg ogrodu, ale babci przy tym nie było, musiała wyrazić zgodę. Więc przyszła wysłuchała i zaprzeczyła,  że wszystko dla Staszka, a Jankowi nic. Była zła, a dziadziuś powiedział, dostali po równo, a że się zrzekają na Staszka to ich sprawa. Wujek ze Lwowa załagodził sprawę. Jaśkowi damy mórg pola, a trzy Staszkowi, zgadzasz się Stasiu ? Tata był zadowolony, na wszystko się zgodził, babcia była zadowolona. Mama z tatem wstali, ucałowali dziadzia i babcię i wszyscy byli zadowoleni. Stryj się też bardzo ucieszył, gdy mu przekazali. Ja byłam mała, ale pamiętam jak na jawie, Władziu bardzo się cieszył, aż dostał temperatury z tego wszystkiego.
Spali częściowo u tata i u tej cioci, bo dom był duży. Gdy się ciocie rozjechały, bo tata wziął sanie i ich do domu podwiózł. Rodzice całymi wieczorami marzyli jak i kiedy rozpoczną budować dom. Widziałam jak mama po cichu płakała żal jej było, że ma braci i jej nic nie poradzą. Mama zaczęła chodzić gotować po weselach. Było dużo pracy, przybyło pola, ale mamusia nadal pomagała u księdza. Ksiądz proboszcz uczył Władzia ministrantury, a to po łacinie. Ukończył 5 lat i też go mama zapisała do szkoły . Nauczył się służyć do mszy św. i codziennie rano chodził do kościoła, a mama z nim. Tata rano wstawał jak ciocia szła do fabryki, a przecież był bardzo dobrym szewcem. Robił nowe piękne buty, łatał dziury, podbijał zelówki, a gdy padał deszcz całymi dniami siedział i kuł, a ja byłam z tatą, podawałam kołki i co tata kazał. Mama zimą miała dużo pracy na plebani : cieli makówki, łuszczyli kukurydzę i pomagała im w kuchni. Ja zimą lubiłam siedzieć z ojcem w domu. Gdy mu zapłacili tata kupił co trzeba było mamie, sobie papierosy, a nam cukierki. Musiał bardzo to oszczędnie robić, bo wiosną będziemy budować własny dom. Na święta była zabita świnia, bo mama całe lato i różne wyroby, a my małe nie mogłyśmy zjeść. Była taka komórka, ciocia odstąpiła. Boziu byłam mała, ale aż się bałam wchodzić tyle było kiełbasy, boczku, szynki, słoniny, tatuś mówił zmierz Zosiu, jaka gruba słonina. Pamiętam jak rozłożyłam dwie rączki i jeszcze dużo miejsca na pół rączki, gar duży smalcu. Tatuś był jeszcze bardzo dobrym rzeźnikiem.  U księdza zawsze mama i tata robili wyroby, zawsze coś do domu przynieśli świeżego mięsa, białej kiełbaski. Ja byłam mięsiara, 2 kotlety zjadłam do obiadu, zupy nie bardzo, a Władziu mówił, jedz zanim ażeby mama nie widziała to mi kupią cukiereczki. Tata mówił Zosia będziesz bardzo gruba, a mi ksiądz proboszcz powiedział nie, Zosia gdy będziesz jeść słodkie to dopiero będziesz gruba.
Zaczęła się wiosną budowa, mama obsadziła ogród pięknie rosło, w ogrodzie  musiałam siedzieć i rwać trawę na grządkach, zaczęłam 4 rok. Mama raniutko brała mię do ogrodu, a było blisko, z wielką radością chodziłam, 5 godzina rano, bo mama na 7 do kościoła. Po kościele czasami mię zostawiała i ja plewiłam grządki, a mama po śniadaniu do księdza, a ja na grządki, a sama na plebanię. Gdy mi kazała tu i tu rwać trawę  byłam zła,  że sobie wybiera lepsze, a mi gorsze. Czasem taka zła przychodziłam na plebanię ksiądz się uśmiechał, rozkazała mi mama to robić co nie chciałam, bo rwać trawę  w ziemniakach, rączki małe, ja nieduża - czwarty rok. Uciekałam na plebanię tam ksiądz proboszcz z mamą się zaśmiewali, a ja podsłuchiwałam, że żartują i byłam już spokojna, że nie dostanę lania.  Już musiałam posprzątać w kuchni, zmyć, pozamiatać, bo nie było można zostawić kuchnię brudną i iść się bawić. O zabawie nie było mowy, mama plewiła, a ja musiałam tę trawę wynosić z grządek.
Latem rzadko układałam pieniążki, najczęściej gdy padał deszcz. Jednego razu pamiętam i tego nigdy nie zapomnę jak Hania rozsypała pieniążki, a ja je układałam. Już dobrze umiałam, trochę się uprzykrzyło, a padał deszcz, poszłam do kuchni one tam gotowały, obierały jarzyny, a Hania mnie pyta czy skończyłam. Wcale nie, bo mi się samej nudzi. Mama spojrzała ostro i mówi, to ić do domu. Przyszedł ksiądz proboszcz bo zaraz była kancelaria tam pracował i pyta mnie czy dużo ułożyłam. Proszę zobaczyć o pochwalił mnie ksiądz, a ja patrzę się na oknie leżały piękne koraliki, co podobały ci się tak, ale wiesz Zosiu to nie są zwyczajne koraliki, a takie piękne niebieściutkie chciałabyś mieć?  Tak, wiesz to jest różaniec. Pyta ksiądz czy umiem się na nim modlić, więc ja mówię  że mama ma czarny ja się na nim nie modlę, tylko słucham jak mama odmawia. To ja ciebie nauczę. Będziesz się modlić, tak więc ksiądz mówi, ja ciebie nauczę mówić pacierz Tak zawsze odmawiam, a jak zapomnę i jem bez pacierza mama zaraz ścierką po plecach. Zaśmiał się ksiądz i powiedział mi jak się odmawia Ojcze Nasz na dużym paciorku, a na małym Zdrowaś Mario i Święta Mario, a na ostatnim dużym Chwała Ojcu.
Przyszłam za parę dni, siedzimy w kuchni poschodzili się ksiądz, bo uczyli religii w szkole, coś wypić. W kuchni była gosposia Karola, Hania, mama była na ogródku rwać jarzynę. Przyszedł ksiądz proboszcz przywitałam się, a ksiądz pyta mnie czy się modlę na tych niebieściutkich koralikach. Tak odpowiedziałam śmiało, wieczorem jak się modli mama i ja też. Czasami zasypiam, zapominam, ale się staram. Chcielibyśmy posłuchać czy naprawdę umiesz się modlić, więc ja się szybko przeżegnałam ładnie i mówię „ Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario, Święta Mario, chwała Ojcu” i się przeżegnałam. Oni się zaśmiewali, aż się pokładali, jak cię pięknie ksiądz proboszcz nauczył modlić, tak się śmiali wszyscy aż pokładali. Mi to się bardzo nie podobało, przyszła mama taki śmiech, a jak się dowiedziała  mówi rzeczywiście się modli, ale tak króciutko no, ale tak umi nie wiem kto z księży był jej nauczycielem, kto cię uczył  powiedz, a ja mówię sam proboszcz. Powiedz Zosia pacierz jak cię mama nauczyła, a ja cały pacierz zmówiłam. Bardzo mię chwalili ksiądz Aureli dał mi czekoladkę. Jak coś trzeba było to  Henia  przychodziła po mni, bo ja się wstydziłam, że tak się śmiali, nie chciałam przychodzić jak robili pierogi to mnie prosili bym przyszła pomna,  bo ja zawsze z mamą robiłam pierogi, a tata gotował.
Zaczęła się budowa naszego małego domku wymarzonego tata zwoził materiały, gdy było wszystko gotowe zeszli się sąsiedzi, znajomi przyszedł murarz. W tydzień była do dachu taka wiecha, taki piękny bukiet kwiatów. Dom szybko wykończyli, zamieszkaliśmy z początku w kuchni, jeszcze  pokój nie był długo wykończony, a już stajnia dla krowy stała. Tata był bardzo umęczony, tak spieszno było kupić krowę, bo 2 świniaki już były duży  , rosły u cioci. Tata sprzedał jednego świniaka, bo był już duży myślał, że mu zabraknie pieniędzy, ale nie, sprzedał pszenice, a w listopadzie już krówka stała w stajni. Jaka radość krówka, mała krasulka w grudniu się ocieliła.
My w swoim domku patrzyliśmy z swoim bratem jak mamusia wyzbierała pieniądze co jeszcze zostało, jak obydwoje radzili co zrobić, a braciszek wielki znawca powiedział : ja wam radzę kupić drugą krowę będzie dużo mleka i będą pieniądze. Czy sobie wyobrażacie, że mama Władka posłuchała? Miała jeszcze swoje pole w Winniczkach. Na Boże Narodzenie poszli i pole sprzedali, bo przecież syn im tak doradził. Ojciec całą zimę pracował we Lwowie na Bema,  była bardzo duża mleczarnia, wujek się o tą pracę ojcu postarał. Tata sprzedał drugiego świniaka, trochę był mniejszy, a w to miejsce kupił trzy, taki już podrostki.  Na święta zabił cielaka, kupił dużą szynkę i narobił kiełbas, a pracował w mleczarni. Przywoził 3-4 czasem bańki maślanki, to furman księdza jeździł dla siebie to jest dla księży. dla świń. a ojcu 3 czasem 4 bańki taki 20-stki. Mama przez sito. czy to duślak przelewała. Chodzili i kupowali ludzie tą maślankę. a ile było tam masła z jednej bańki - 3 litrowy garnek masła jedliśmy z ziemniakami. Mama piekła ciasta kruche, kołaczy tak dwa razy w miesiącu w zimie,  bo latem mniej ojciec pracował. 3-cia rano tatuś już się wybierał do pracy chyba tylko rok pracował,  w maju kupili drugą krowę. Cieszyliśmy się z bratem bardzo, czy wiecie jaki duży obowiązek -  3 świnki, a już duże porosły, bo dawała mama po trochy  im maślanki szybko rosły. W grudniu kupił, a w maju już dwa sprzedał i kupił krowę. Cieszyliśmy się, ale doszło pasienie, obowiązki, było bardzo przykro. 5-ta godzina już szłam z dwoma krowami, były bardzo spokojne, a ta druga uparta „ukrainka”.  Władziu rano do kościoła, a potem do szkoły, bo kończył drugą klasę, a ja ukończyłam w kwietniu 5 lat. Kim to było robić, mamusi było ciężko samej i tata zwolnił się na lato z pracy, a na zimę szedł do pracy.
Między listopadem i marcem i zawsze było trochę pieniędzy. Matka denerwowała się,  a wiosną siać trzeba. Ksiądz kazał mamie dać 3 kwoki, to takie co siedziały na jajka i były kurczaki. Gdy wujek zjechali się na Święta Zielone, zachwycali się gospodarką. Mówili jaka to Kasia dobra gospodyni, a też dzieci dobrze szkoli muszą ciężko  pracować z matką. Już wujek ze Lwowa nie pozwolił ojcu jeździć do Lwowa. Trochę tata odpoczął, ale dalej wziął się za szewstwo, naprawiał, łatał, podbijał, robił na lato nowe meszty, tylko wieczorami.
Ja na jesieni poszłam do szkoły. Całe szczęście, że to już było prawie po robocie,  a jeszcze rano musiałam paść krowy, oj było niewesoło. Na 9-tą do szkoły, w rzece napoić krowy, obowiązkowo kuchnia musiała być zamieciona, garnki pochowane do szafki oczywiście, a śmieci w kuchni w kącie. Myłam się szybko i przebierałam czyste rzeczy i szybko biegłam do szkoły, a było bliziutko  przez drogę, tylko ta górka nieszczęsna. Czasem dzwonek mię witał w szkole na korytarzu, gdy tak usiadłam taka umęczona, brat mi na przerwie przyniósł kromkę chleba, a czasem bułeczkę z kiełbasą i pytał, dobrze ci się krowy pasły, jak sobie radziłaś z nimi ? - był bardzo opiekuńczy. On pół godziny wcześniej wychodził,  a ja jeszcze się uczyłam. Rok po roku leciał mi dobrze, w szkole szło, a w domu pracy mnóstwo. Urwać trawy dla krów, do dojenia zimą z piwniczki dostać buraki dla krów,  a dla świń ziemniaków ugotować. Wieczorem z bratem kroiliśmy burak,i na maszynie  żęliśmy obydwoje sieczkę. Mamie coraz więcej zgłaszały się babki, żeby szła gotować, a ja byłam szczęśliwa gotowałam obiady. Mama cały tydzień poza domem, a ja kawałek szynki taka była fajna wędzona tata mi ukroił. Zrobiłam sos i ziemniaki, bardzo lubiłam gotować kapuśniak. Garnek duży tak było fajnie, tata przyniósł żeberka ze strychu, była zupa i mięso.
Mamę z wesela zawsze dowozili, bo wieś duża. No i po weselu zawsze dużo nawiozła ciasta, mięsa pieczonego była bardzo zmęczona. Zawsze ładny pieniądz zarobiła, a my w domu radziliśmy obie. Było cicho nikt na nas nie krzyczał, czasem sąsiadka, że ja sama plewię grządki, wołała męża siostry i mi pomagali. Tata też  jechał robić kiełbasy, wyroby czasem, aż 2 świnie bili, krowę albo byczka, kury na rosół, bo wesele trwało od środy do soboty, a nigdy w niedzielę. Przywozili mamę tak spracowaną, że w niedzielę obiad robiliśmy z ojcem, a mama zasypiał,a a pamiętam pieniądze trzymała koło siebie. Tata kupił radio to była taka mała puszka i taki przyczepiony do niej talerz. Co to było z tym radiem. Sąsiadki szybko doiły krowy i leciały słuchać audycji Tońka i Szczepcia, a oni taki pletli banialuk, że wszyscy się zaśmiewali. Dom był zawsze oblężony. Były 2 takie duży pół kwadratowe schody, a taki był śmiech, latem było dobrze. Na dworze przy ogródku ławeczka, gorzej było zimą, bo to nowy dom ojciec kuł buty to mu nie przeszkadzało, ale się złościł, bo tak długo siedziały w domu śmierdziało od nich krowami. Mama wietrzyła, a czasem rzucała na ogień kadzidło, albo wianuszki i mówiła kobiety - myjcie się trochę  bo nie idzie spać tak czasem czuć od krów. Ale im to nie przeszkadzało, nie gniewały się na mamę i mówiły Kasiu przecież  my ledwie na te audycję z tymi Szczepciami zdążymy. ale gdy będziesz potrzebowała pomocy to my wszystkie razem ci gotowe pomagać.
I tak mijały codziennie wieczory i tygodnie. W domu pełno śmiechu i radości z tej audycji, aż pewnego wieczoru, a był to 1939 rok wakacje się już kończyły, mamusia  u krawcowej uszyła mi do szkoły mundurek piękny. Spódniczka układana w fałdy  z marynarskim kołnierzykiem, na berecie lilijka harcerska  i szliśmy do Winnik do szkoły do gimnazjum zapoznać się ze szkołą i do kościoła. Już coś w radiu mówili, że będzie wojna, ale nikt nie chciał uwierzyć. Idziemy w Winnikach do kościoła pięknie parami, a było nas dużo. Nasz dyrektor z Czyszek ze szkoły nakazał, ażebym się jego trzymała, a przecież ja znałam Winniki jak swoją kieszeń. Byłam mocno zdziwiona, ale rozkazu słuchałam. Pędzili nas do schronu, samoloty krążyły nad Winnikami. Strach nas obleciał wszystkich i każdy powtarzał wojna - wojna. Samoloty krążyły, ale bomb na razie nie zrzucali tylko jeździł samolot  i zrzucał zabawki - długopisy, cukierki. Zaraz przez radio ogłosili ażeby nic z ziemi nie podnosić, bo były to miny, które specjalnie rozrzucali.
Wróciliśmy do domu, a mama mówi:  nie ma ojca, zabrali do gminy, nie będziemy nic robić, posiedzimy w domu do wieczora. Wieczorem jak zwykle kobiety się poschodziły, a w radiu ogłaszają ogólną mobilizacje, kilka roczników. Ojciec wrócił późno i opowiadał, że kilku ich roznosiło karty mobilizacyjne. Już nie było Szczepcia i Tońka w radiu, tylko smutne leciały wieści. Jak zwykle wszystkie babki się zebrały modliły się, odprawiały różaniec święty, płakały. Siedziały bardzo długo, nikt nie chciał iść spać, a ktoś zawsze dochodził i mówił, ten dostał kartę mobilizacyjną nasz sąsiad. Tata wrócił późno bardzo był zmartwiony, ale jego rocznika nie brali. Siedzieliśmy na schodach w ogródku, był stół i ławki i pod ogródkiem długa ławka. To było ojca ulubione miejsce, tam zawsze wieczorem lubił siedzieć, bo było dużo zawsze nasianej maciejki, a dziś przyszedł usiadł głowę rękami objął   i zapłakał. To był bardzo zły początek, była z nami taka babunia sąsiadka i w pewnym momencie przestała się modlić i woła - patrzcie ludzie na niebo było błękitne, a na niebie duży krzyż ognisty. Wszyscy na kolana, a ten krzyż się zmienił, bo doszło jeszcze jedno ramię na krzyżu. Mówili, że to jest krzyż ruski, po chwili na krzyżu był owinięty duży wąż. Krzyż się zmienił i na końcu powstała duża miotła po dobrej chwili znikła na niebie. Niebo rozsiało się pięknymi gwiazdami. Byłam mała, ale do dziś widzę niebo i to zjawisko taka wróżba i przestroga. Rano wstaliśmy, atmosfera okropna już od rana maszerowało polskie wojsko. Ciemno na gościńcu, kurz dławił, a oni biedni maszerowali. Dawaliśmy im pić, jeść jabłka, wody, a to biedactwo szło, ta nasza piechota polska. Serce w boku się ściskało ludzi cała droga, a była długa 12 km ciągnęła się. Wojsko mówiło ażeby mężczyźni się kryli i chłopcy, bo oni, Niemcy strzelają. Więc mama uszykowała chleba i co miała ojcu i bratu dała, pożegnali się i poszli.
Nasze łąki ciągły się tzn. Czyszeckie aż pod Czyżyków. Okropnie niedobre wsie naokoło nas były. Nasi chłopy zgromadzili się na łąkach i małych zagajnikach i wszystko wiedzieli co im Ukraińcy robią. Po 3 dniach wrócili do domu jak opowiadali, jak cudem się wydostali z tej bandy. Strach obleciał całą wioskę. Żołnierze szli, a oni banda rozbrajała, żołnierzy nie wiedzieli co się w koło nich dzieje. Zwykłych żołnierzy puszczali kazali im szybko uciekać, a samą starszyznę tzn. generałów, majorów, poruczników zatrzymywali. Biedni myśleli, że będą z nimi rozmawiali nie wiedzieli co banda chciała zrobić. Obstawili cekaemy, dali łopaty i kazali kopać duży dół, musieli skakać do tego dołu i żywcem ich zakopywali, sami swoi, a banda stała strzelali tych tylko co uciekali. Płacz, lament, prośby nic nie pomagały byli bici kolbami, gdy nie chcieli skakać do dołu. Mało kto się mógł uratować, ale byli tacy co zdążyli uciec, dotarli do naszych co się kryli blisko nich i po 3 dniach brat z ojcem i wszyscy z wioski uciekli.
Dwóch generałów z ojcem przyszli do nas do domu, co oni opowiadali, w głowie się to nie mieści. Byli przez bandę ukraińską żywcem zakopywani. Było kilka takich mogił, ziemia się długo unosiła i jęki wychodziły. Ci co z tatem uciekli mieszkali u nas może pół roku, aż ze Lwowa dał im ktoś znać, że nie mogą do Warszawy wracać, pomogli im się przedostać za granicę. Ojciec dostał taką kartkę, bo w tajemnicy, że są za granicą i za wszystko dziękują . Zostawili ojcu pistolety i lornetkę.
Ruscy wyparli Niemców daleko i sami zajęli Lwów. Co się działo to rzecz okropna,  ruski motłoch więził, mordował po więzieniach polską szlachtę. Była to rzeź niebywała, zaraz do nich się przyłączyli Ukraińcy i wydawali Polaków lekarzy. Uczoną szlachtę polską wywozili na Sybir i tam ginęli. Wywozili bogatych ludzi tych co pracowali na wysokich stanowiskach - córkę policjanta z mojej ławki w szkole zabrał ruski. Stali w Winniczkach w wagonach głodni, zmarznięci przecież były mrozy 34 - 36 stopni. Przy piersi zamarzł jej braciszek, koło mamy. Musieliśmy chodzić jeszcze do 8 i 9 klasy. Było ruski, ukraiński i niemiecki. Dwa lata nam grozili, że egzaminy będą ciężkie. Było przysposobienie wojskowe, musieliśmy umieć strzelać z karabinu, rozebrać i złożyć karabin, jeździć na łyżwach i nartach. Było ciężko, egzaminy poszły fuksem, była duża powódź w Czyszkach i nie mogli się dostać - egzaminy przeszły.
W gminie tata się dowiedział cichaczem, że wydał go sąsiad i był zapisany na wywózkę do Rosji, bo trzymał polskich generałów i ma broń. Boziu, chleb mama suszyła, spaliśmy w ubraniach, bo gdy koń przyjechał na takim kabłąku to było wiadomo, że po kogoś przyjechali. Ten facet nazywał się Socha Kazik. On tak wydał księdza proboszcza bratem  z żoną i dwojga dzieci i zabrali na Sybir. Dużo naszych ludzi wywieźli i siedziało  w więzieniach. Była bieda, ani mydła, ani cukru. Staliśmy całymi tygodniami ażeby dostać kilo cukru. Bieda biedę popychała i strach trzymał za gardło. Śniegi były, 3 metrowe zaspy chodziliśmy odgarnywać. Gdzieś daleko było słychać strzały coraz bliżej, coraz bliżej. Patrzymy, a Ruski uciekają jadą Niemcy. Front się szybko posuwał Niemcy Ruskich przepędzili i tak pędzili ich daleko w głąb Rosji. Ale Niemiec tam złamał kark nie wytrzymał mrozu, a ruski go popędził z powrotem.
Dla nas nastała prawdziwa niewola. Chodziliśmy kopać okopy , bunkry dwa lata. Lwów był okopany -180 bunkrów połączonych okopami, co dziennie chodziliśmy kopać,  a zimą robić sągi  do lasu. 2 dziewczyny dawał Niemiec i musiałyśmy drzewo ściąć, oczyścić z gałęzi złożyć gałęzie w metry, tak się nazywała stera drzewa, gruby przecinać na części, rąbać i układać. Pięknie drzewo pękało, wbijaliśmy siekierę, a drugim klinem rozbijaliśmy, drzewo pękało tak łatwo, a bo mróz 34 stopni, a tak nauczył Niemiec, to był Ślązak było mu nas żal. Ja miałam 15 lat, a Zosia co ze mną pracowała 21 lat i kim było robić. Dwóch Niemców zawsze z nami szło, a raz napotkali partyzantów naszych. Oni ich podeszli więc się nie spodziewali, myśmy uciekły do domów swoich, a Niemcy ze strachu, nic nie mówili i więcej nas do lasu nie pędzili.
Latem zabrali nas z trzydzieści osób plewić buraki, a to było za ukraińską wioską w polu, Niemiec nas popędził szybko, bo Ukraińcy chcieli nas wybić. Nasza wioska była czysto polska, nie było Ukraińców, partyzantka dzielnie nas broniła, a Ukraińcy napadali. Proszę sobie wyobrazić w nocy bije dzwon na trwogę, gągi po całej wiosce dzwonią, to były lemiesze od pługów i bili w nie żelazem i było już wiadomo, ażeby się kryć, bo Ukraińcy ruszyli do wioski, ale Lwów nas dobrze bronił - nie mieli szans Ukraińcy. Napadli na Hanaczów. W jeden dzień zabili, pomordowali całe rodziny  -150, okropny mord, a na drugi dzień to były Święta Wielkanocne - 75 rodzin uciekła do Czyszek. Pomogła im się wydostać partyzantka. Przywieźli chłopca co stał na warcie nic się nie spodziewał, dali mu 16 noży  i myśleli, że nie żyje, a on się zaczołgał w zboże i tam go matka znalazła. Przywieźli do Czyszek, dwa miesiące goiły się rany, ale serce nie wytrzymało i umarł. Ludzie, którzy pouciekali, co przeżyli nie można się było nadziwić nie będę opisywać jak opowiadali w jaki sposób Ukrainiec mordował. Niemcom to był raj, że tylu Polaków ginie, ale gdy napadli na Niemców powyrzynali ich jak świnie - Niemcy zaczęli się bać. Po zdobyciu magazynów z bronią  mieli się czym rządzić, Ukrainiec nie patrzył, czy to jest Niemiec, bo im nie o broń chodziło lecz o odzież.
Rankiem w maju słyszymy  jak galopują konie jakimś cudem przedarli się przez wioskę i do Winnik, a było ich z 50. Przyjechali do Winnik pod górę do lasu do Niemców się zgłosili pomagać. Uzbrojeni po zęby, ale Niemcy się już ich bali wiedzieli czym pachną. Pięknie ich przyjęli konie kazali puścić do domu, bo dostaną motocykle i nowa broń i ubrania.  A Niemcy na ich gołych wypuścili psy i wybili doszczętnie wszystkich. Trochę się uspokoiło nałożyli kontyngent, zabrali zboże, nie można było mleć. Młyny zamknięte, gdy spotkali żarna co się męło nieraz widziałam jak gospodarz niósł żarna, a Niemiec go bił. Strach Ukraińców , strach Niemców, bo robili łapanki i wywozili do Niemiec na roboty.
Chodziłam do Lwowa z mlekiem, dużo chodziło na plac św. Antoniego, bo oni potrzebowali świeże jarzyny, mleko, masło, kury, jaja co się miało to się wszystko zhandlowało. Samochody zimą to tylko śmigały do lasu, bo Lwów był otoczony dużymi lasami. Nas to ciekawiło, gdzie oni tam jadą i po jakimś czasie wracają aż latem dowiedzieliśmy się co oni wożą. Na zakręcie wypadł człowiek goły, a był to Żyd. My szybko rzuciliśmy się do ucieczki zanim zatrzymał się samochód Żyd uciekł, a Niemcy do nas  z karabinami. Byli diabelnie źli myśleliśmy, że nas postrzelają. Dopiero dowiedzieliśmy się skąd te dymy nad lasem. Baliśmy się okropnie, mijaliśmy Niemców. Zawsze zbieraliśmy się paką i wracali do domu. Mieliśmy taki przystanek w parku na Korkowej. Tam Tońko i Szczepcio darli łacha zawsze z Niemców, oni się ich nie bali, grali, śpiewał, aż z dachu ktoś krzyczy „Niemcy – łapanka”. Jakiś facet wrzucił mnie z koleżanką do wsypu na śmieci,  a tu szum samochodu, krzyki sprawdzają aswajsy, bo ci co pracowali to się nie bali bo mieli przepustki. Po jakimś czasie ucichło, a tu wołają no krasnalki wyłaźcie po zabawie. Kilka razy byłam w takiej łapance, ale zawsze szczęśliwie wychodziłam. Było by co opowiadać aż się w głowie roi jak piszę.
Mama posłała mi do cioci do Winniczek na drugą wioskę.  Ze Lwowa Ukraińcy i tak sobie do wiwatu strzelali. Wujek mówił lećcie zobaczyć co się tam dzieje. Dopiero wyszła Zosia, a ja zobaczyłam, że oni z góry jadą, schowałam się w ziemniaki. Przejechali, a ja wychodzę , tam jeszcze napadali i strzelali, bo w polu coś robili dziewczyny i szybko uciekały. Dziewczyny mi odprowadziły kawałek, a ja szybko pędem do domu. Było niebezpiecznie bardzo, ale zawsze tam się człowiek pchał, gdzie było niebezpiecznie.
Pewnego razu, gdy pasłam krowy, a sama siedziałam pod wierzbą, patrzę się, a tu idzie moja dobra koleżanka, prowadzili wózek z dzieckiem i jeszcze coś niesie. Podchodzi bliżej, a to szła znajoma Żydówka co mieszkała u nich a teraz ją odprowadzała do Winnik do domu. Prosi mnie pomóż mi ja zaprowadzić, a było tak przez łąki dobre 4 km, a Żydówka mówi, ja ciebie znam zobacz ile mam złota, a ile mam materiałów dobrze wam zapłacę. Złakomiłam się na złoto i na materiały, na cukierki. Dałam znać do domu, a to była blisko ażeby zabrali wieczorem krowy do domu, bo bardzo dużo ludzi pasło lasem krowy,  bo łąki były wykoszone. Gdy się rodzice dowiedzieli wielki strach ich ogarnął, bo Niemcy Żydów bili, a jak ich wezmą za Żydów, w domu panika. Ja byłam bardzo niespokojna, mały mosiek  był niedobry, kręcił się wajkotał , a Żydówka ciągła bardzo szybko, aby do domu szybciej. Przyjechaliśmy do Winnik, a tu na łąkach cały tabory Niemców, strach był okropny ażeby nas z tą Żydówką nie zwinęli, ale jakoś się udało bokiem przejść. Patrzyli długo za nami, a my ze strachu umierały. Nareszcie doszliśmy do tego błonia, gdzie przez ulicę Żydówka miała sklep i dom zaraz była ich buźnica  , a tam pełno ludzi. Żydówka zobaczyła męża jak leżał na ulicy zabity, wpadła do niego z krzykiem, a zaraz ją sługusy Niemców, Ukraińcy przyłapali. Zostawiliśmy ten wózek, a taka pani znajoma krzyczy do nas uciekajcie, bo wezmą was za Żydów. Myśmy pomiędzy domy uciekły, a z daleka było słychać krzyk dziecka i strzały. Ukrainiec z Winnik mordował na oczach całego miasteczka dziecko. Koło buźnicy zrobili, koło z tego co z buźnicy powynosili, a w nim stała w środku piękna mała Żydóweczka, widzieliśmy ją była cała golutka. Na nic nie czekaliśmy, z daleka tylko było widać ogień i do środka ten Ukrainiec łapał Żydów i palił. Opowiadali ludzie z Winnik, nie chodźcie przez Winniki do Lwowa, bo Ukraińcy mówią, że zrobią porządek z Żydami, a potem z Polaczkami. To Ukraińcy w tak haniebny sposób mordowali.
Dużo ludzi gdzieś się zapodziało, ludzi Polaków co się już nigdy nie odnaleźli. Szaleli Niemcy, Ukraińcy mordowali chcieli zmusić tych wszystkich co im na przeszkodzie stali ażeby mieć „samostijną ukrainę”. Okropnie mordowali na Wołyniu, żywcem palili  w bestialski sposób, wymyślali. Pewnego razu Polacy nie wytrzymali. Wzięli na nich odwet, puścili z dymem Szołomyję, Nikt stamtąd nie uciekł, paliło się bydło, domy, i największa banda ukraińska poszła z dymem. To był dla Ukraińców cios, bo z dymem poszła ich największa banda ukraińska.
Zanim się opamiętali było za późno, front się szybko posuwał. Niemcy uciekali z Rosji. Pędził i mróz i śnieg i wojsko ruskie. Niemcy bardzo szybko uciekali, byli zmęczeni bardzo dużo wojska stracili w Rosji, a te biedaki pędzili ich. Dzieciaki karabin na sznurku ciągnął się za nim po śniegu i chociaż głodni pędzili Niemców z krzykiem : hurra ! Niemcy bali się ich krzyku, bo nie wiedzieli z której strony uderzą.
Już nie pamiętam daty kiedy ruski ich zaatakowali u nas w Czyszkach, ale było piękne lato. Z domu co trzeba było myśmy pochowali. Ja z ojcem w kąciku na łóżku siedziałam, a ojciec spał, bo banda dalej napadała, a tata był na warcie w nocy, a w dzień musiał się przespać. Atmosfera była okropna. We Lwowie strzały, było tak oświetlone, że można było igłę znaleźć na podwórku i już wiedzieliśmy co się święci. Wyjechali jedni Niemcy co byli  3 dni, a już przyjechali frontowi. Gdy Niemiec wszedł do kuchni zobaczył nas na łóżku, bo ojciec spał, a ja siedziałam wystraszona w kącie, chciał ojca zastrzelić, bo on z frontu nie może odpocząć, a on się wysypia. Zobaczyła mama co się święci i mówi, że on umiera co go córka pilnuje. Drugi Niemiec zabrał go do pokoju ażeby odpoczął, mama nagotowała mleka gorącego, nasmażyła jaj, a ich było ośmiu. Świeżutki chlebek dała masła, bo do Lwowa nigdzie się mleka nie dawało. Byli źli, zmęczeni, ale jadło przyjęli i się pokładli jak stali. Druga w nocy patrzymy, a do drzwi walą, zmieniali się ci szli dalej, a już frontowi nic nie mówili tylko padli, pokładli się spać, pozrzucali mundury i posnęli. Rano okropny ruch, ojca już w domu, ani brata nie było, a my sami oboje z mamą w domu. Tata kazał nam zostawić dom i iść do księdza, bo tu będzie nie wesoło, ale do mamy można było mówić. Sam dom, krowy cały dobytek wykrzyczała się na ojca i zostaliśmy w domu. Wczesnym rankiem mama patrzy, a drogą lecą ruscy. Rety w domu Niemcy śpią jak zabici, Niemcy gdy ich Ruski zastali uciekli w kalesonach, ale starszyzna wstrzymała Ruskich, a oni się szybko ubrali i dopiero sodoma i gomora. My z mamą obie w domu, ruski w ogródku się okopali Niemcy z domu strzelali ruski do nich. Dom był jak twierdza, a ja z mamą pod ścianą pomiędzy te kule przedostaliśmy do sąsiada. Tam była taka piwniczka postawiona na mleko, mama też tam mleko nosiła. Wpadliśmy, mama z płaczem, że dom demolują strzelaj Ruski z ogródka -Niemcy z pokoju. Długo to trwało, my się z sąsiadem modlimy płacz, strach, baliśmy się tego frontu, a tu działa grzmią. Słychać krzyki, nawoływania za piwniczką Ruski jęczy,  wołał „mater, mater” prosił ażeby go ratować i zginął. Ziemia wkoło niego była zdarta pazurami dostał kula w brzuch, dopiero na drugi dzień zobaczyliśmy. Przesiedzieliśmy do rana  w piwnicy. Rano wali Ruski do drzwi : otwieraj,  sąsiad otworzył, a on z automatem do nas jest German i wypędził nas z piwnicy. Sprawdził i kazał nam z powrotem zamknąć się w piwnicy, German kryje się po ogrodach, a na dworze świst kul, działa biją, front tak jakby się cofał, krowy ryczą na całej ulicy nie można wyjść. U nas na pewno Ruskich. Dał siana krowom, bo były spokojne. Czekamy, a front w miejscu, kule strzelają, granaty biją już myśleliśmy, że pójdziemy z dymem, a oni nas pobiją, bo coraz gorsi przychodzili Ruscy. Więcej starszyzny oglądaliśmy przez szpary w drzwiach. Gdy tak ucichło trochę sąsiadka chciała zobaczyć co robią krowy czy nie pobite, Niemiec z krzaków chciał zabić, bo ona go zauważyła  i postrzelił ją w ramię wszyscy zaczęli na nią krzyczeć, ale co to pomogło trzeba było ją ratować, bardzo krwawiła.
Było późno wieczorem mama jak zwykle dotarła do krów, a było parę kroków. Wydoiła jedną, bo druga już się miała cielić. Mleko wylała świniom i jakoś szczęśliwie się przedostała do piwniczki. Nikt nie chciał wychodzić z piwnicy, baliśmy się aż Ruski kazał iść do bydła, bo bardzo ryczało. Front tak jakby przycichł, a dużo chodziło Ruskich patrolujących, bo Niemcy się kryli po polach, ogrodach. Mama wyszła pierwsza, tata też przyleciał nic się wam nie stało, mama się rozpłakała, gdy zobaczyła dom. Okropnie wyglądał. W domu był czerwony, gdyż tu opatrywali rannych. Nie potrafię opisać cośmy te dwa dni przeżyli. Tata wziął grabie i wygrabił wszystkie pokrwawione bandaże na podwórko i spalił. Mama poszła doić krowy, ryk, kwik świń, kury za mamą latały naraz nie mogła sobie z tym poradzić. Mi kazała ukopać ziemniaków dla świń i nam bośmy chyba ze 3 dni nie jedli. Do domu nie można było wejść tak krew okropnie śmierdziała. Mama myła, kadziła kadzidłem, paliła wianki, a ja na ławce koło ogródka obierała ziemniaki. Skończyłam obierać i tak się oparłam o poręcz, a miałam na sobie taki ciepły watowany stanik , bo z tego wrażenia, niewyspanie było mi zimno ręka na poręczy, a stanik się tak uchylił, chciało mi się spać  a tu coś przeleciało koło mnie. Patrzę, a w staniku dziura. Dobrze się jeszcze nie zorientowałam, a Ruski co patrolował zabił Niemca co krył się u sąsiada w ziemniakach.  On na pewno chciał uciekać, a ja mu byłam na przeszkodzie. Tak mocno się ulękłam, że nie mogłam wstać. Ruski zaprowadził mnie do domu zakazał wychodzić, bo German jeszcze się kryje oni czyszczą wioskę, bardzo dużo ich jeszcze wyłapali, ale na naszych oczach ich nie strzelali tylko gdzieś pędzili.
W domu nie dało się siedzieć, tata doglądał krowy cały dobytek, a spaliśmy u księdza. Gdyśmy tak opowiadali księdzu, ojciec nie wytrzymał i powiedział ty głupia babo pozbyłabyś się dziecka i sama byś zginęła, nakazałem ci wyjść z domu od razu do sąsiada. Ksiądz proboszcz mówił, Kasia odważna przeżyła jedna wojnę myślała, że to takie igraszki, ale tu żartów nie było. Tata mówi księdzu proboszczowi jak Ukraińce tak mordowali, a ona miała wziąć dziecko i do schronu. Ukraińcy blisko podeszli wtenczas pod wioskę pamięta ksiądz, a ona zabrała Zosie i sama wzięła siekierę, że będzie się bronić przed Ukraińcami i co to by wtenczas było, słyszę ktoś w kukurydzy szeleści, już idą słychać jak po drabinie lezie, Zosia nakazała być cicho, a sama z siekierą do góry chciała rąbnąć, a to nasz sekretarz chciał się skryć u nas, bo nigdzie nie zdążył z tym brzuchem i była by zabiła człowieka, a on krzyczał Chwastowa  to ja Stachu chciałem się u was skryć. Z początku ze strachu płakaliśmy, a potem dopiero ogarnął nas głupi śmiech, podeszłam co tam się dzieje, a on mówi, nie było Ukraińca. a była by mi swoja baba zabiła. Było dużo śmiechu jak mama opowiadała o mało nie zemdlała była bym go zabiła, nakrzyczałam na niego ażeby się do nas nie zbliżał więcej. bo nic mu nigdy nie dam. a on był wiecznie głodny i wołał jeść. Po południu troszeczkę przycichło brata jeszcze w domu nie było. Poszłam zobaczyć może jest u księdza, przechodzę przez most patrzę, tam leżą pobici Niemcy. Strach mnie obleciał chciałam uciekać, a tu ksiądz mię woła Zosiu wracaj do domu i to szybko. Widziałam jak leżał rozwalony Niemiec, a serce jego drgało, ruski go ustrzelił i kazał nam uciekać, to on chciał strzelać do Mater Bożej, a my go raz i już miał za swoje, podnieść rękę na Mater  nie żałujcie go, bo tak trzeba ustrielić go. A wy kuda farosz i dziewuszka zaraz będzie strzelać katiusza  ledwie co zdążyliśmy do sąsiada Kordeli uciec, a tam wszyscy już siedzieli w piwnicy i widzieli jak Niemiec zamierzał strzelać do Maryji, a Ruski pach i już leżał szwab. Jeszcze dobrze nie weszliśmy do piwnicy, a tu na nas niebo się wali. Ksiądz kazał pootwierać usta szeroko, bo bębenki popękają. Katiuszy dwie stało pod cmentarzem, a Niemcy byli okopani pod Lwowem. Jak ta katiusza waliła cała plebania się trzęsła, bo to był cmentarz za plebania, szyb nie było w całym domu myśleliśmy, że całe niebo na nas się wali. Była cała piwnica ludzi pisk, krzyk, płacz, a ta wariatka 15 minut ogień z niej leciał. Potem nas Ruski zabrał pokazać nam najnowszą broń, uchowaj Panie Boże od takiej broni. Cmentarz spalony rosły duże sosny no i różne krzaki było się czego bać jak kule  wylatywały były takie szuflady, to od tyłu wylatywał ogień. Kule leciały rozpryskiwały się z nich mniejsze i jeszcze mniejsze tak, gdzie spadały była już czarna spalona ziemia. Major ruski nam opowiadał, że oni boją się posługiwać, a co dopiero się tam dzieje gdzie strzelają nic się nie uchroni, pali niszczy i do obłędu doprowadza. Niemcy się okropnie boja katiuszy, dużo jeszcze księżom opowiadał, a myśmy się do wieczora trzęśli ze strachu. Tata się denerwował nie wiedział gdzie jestem, a wrócił Władziu  i opowiadał jak cały ten front przeleciał z sąsiadem pod takim mostkiem gdzie leżały betony, woda przez nich się sączyła i nie mogli  stamtąd uciec, bo tak artyleria niemiecka waliła, bo tam się Ruski okopywali. Wielkie szczęście od Pana Boga, że przeżyli. Mamusia ściskała i  tuliła go do siebie jak małe dziecko, a on płakał trząsł się, nie wierzył, że żyje. Ojciec za mną szukał, a nam Ruski opowiadał, że jeszcze nie koniec, to się dopiero zaczyna, ale my Niemców tak pogonimy, aż do Berlina. Ruski pojadł nabrał dla żołnierzy co koło tej katiuszy obsługiwali i kazał się strzec, bo mogą Niemcy ich tutaj bombardować, bo chcą zniszczyć katiusze, ale front się daleko posunął. Lwów był wolny - ruscy zajęli, jaka to była biedota aż strach pomyśleć.
Z drugiego piętra plebani ksiądz widział jak Ruski trzymali manierki, a siedzieli nad rowem, posypał im coś w te manierki oni nabrali wody i popili jak po chwili ruszyli  z krzykiem hura ! Niemcy uciekali, gdzieś się po krzakach kryli i tak pędzili ich bardzo daleko. Nareszcie po kilku dniach ucichło front się bardzo daleko posunął mogliśmy chodzić spokojnie, a to były przecież żniwa. Było coś niemożliwego, pola zniszczone, zboże wytłumione, poplątane druty telefoniczne, leżały jeszcze trupy. Chłopi kopali mogiły i po kilkunastu zakopywali Niemców, bo ruski z szacunkiem swoich chował nawet im zrobili cmentarz. No tsza było pasać krowy, bo stały na suchej paszy, ale z jakim strachem.                     
Kul, granatów pełno, znalazłam sobie taki dwa patrzę będzie miała mama czym dusić świniom ziemniaki i przyniosłam z pola do domu jak wracałam z krowami. Przychodzę, a tata jadł śniadanie, bo to też były sianokosy, tata jak ci się pasło, a ja mówię bardzo fajnie trawa duża, bo tyle się nie pasło, a ksiądz nie może paść na pastwisku, a było 20 morgów tak działa zniszczyły pole, a ja sobie coś przyniosłam. Tata pyta co, taki do duszenia mami dla świń ziemniaki. Mówi pokaż, ja otworzyłam drzwi z kuchni, a tam w kącie stoją w sieni, wstał ojciec z groźną miną i mówi coś ty przyniosła to są granaty, mogłaś już ani ty, ani krowy nie wrócić. Zabrał i poszedł szybko na łąki z daleka od domu nam zakazał iść za sobą, a po chwili patrzymy słup błota i wody wyleciał w powietrze. Wysoko wrzucił te dwa granaty, a my ze strachu umieramy co się z ojcem dzieje, ale patrzymy idzie biały jak trup, łzy mu płyną po policzku. Przyszedł przytulił mnie do siebie i mówi dziecko czy ty nie wiedziałaś, że to granaty tak, ale  myślałam, że wystrzelony zdadzą się mami.
Ci ruscy co przyszli to tak jakby inny naród, spokojni można było z nimi porozmawiać, a oni szli i szli, czołgi, samochody i dużo dział. Całymi dniami i nocami już tak sobie mówiłam, że koniec świata, nie to dla nas koniec. Ledwie uprzątnęliśmy zboże, bo u nas nie było zniszczony tylko ksiądz bardzo. Od razu tata woził do księdza, bo ksiądz z drugiego folwarku dostał tą maszynę, a cały majątek został zniszczony, spalony co był na końcu wioski pod Winnikami. Tam było trzy duży stawy zarybione, było dużo ryb, a maszyny różne zabrał ksiądz. Od razu z pola tata młócił i zaczęło i zaczęło się od nowa. Już coś sekretarz mówił, że mają brać chłopów do wojska i to kilka roczników od 17 lat wzwyż. Tata się bardzo tym zmartwił, taki dzieci biorą na front. Nie długo czekaliśmy jak do gminy przyszło pismo, że mają się zgłosić do Winnik na taki duży plac, przyjedzie wojsko i z Winnik ich wezmą do Lwowa. Zebrali się biedni chłopcy nasi, brat miał 18 lat, a szli od 17 lat już. Tego się opisać nie da, ten płacz, lament jak się żegnali w domu jak odchodzili. Brat nie palił papierosów jak to młodzież tata pouczał go całymi nocami, bo mieli iść za 3 dni. Mama szykowała mu na drogę jedzenia, bo nie wiadomo kiedy ich zabiorą. W Winnikach stali czekali 2 dni  aż przyjechało polski wojsko, a nie Ruski. Zrobili wielką przedmowę, pouczali ich, kazali być im mężni jak przystało na Polaka. Spisywali ich, rejestrowali i mówili im prosto w oczy, że idą walczyć za wolność Polski. Siedziałyśmy tak kupą, stryjenka, ja i wiele innych matek, sióstr i ojców. Doszedł do nas major i zrobił nam przedmowę, że powinniśmy być dumni z tych chłopców, że idą walczyć za wolną Ojczyznę, a któraś matka wstała i powiedziała: w nich dawno polskiego ducha zabili, wy złamaliście honor ojczyzny, nie wiemy, czy wy jesteście Polakami, mundury tak, ale serca nie. Matki były rozżalone, całą wojnę nękaliście, a teraz jeszcze wydzierali chleb z ręki, a teraz dzieci na front. Matko uspokój się mam też serce, boli też mi dziecko 17 lat zabrali, a dwóch w Rosji zginęło i matka z głodu. Może ten odwet da nam wolna Polskę, dobrze że mówisz jak Polak do Polaka, bo serce dawno się wykrwawiło. Tam na obczyźnie kilka lat mrozu, głodu, poniewierki utraty swoich dzieci  i żony, a ja z synem ocalał. Dziś się serce krwawi co się z nami dzieje, wytrwamy zobaczycie Bóg z wami i z nami. Ja tego nigdy nie zapomnę to mi pozostanie do śmierci w oczach, uszach, że są jeszcze dzielne matki i jak dzielnie myślą na czele pójdę pierwszy, bo wiem co to za ból, a czy wiecie co są politruki  to nasz wzajemny sekret, zasalutował i odszedł. Do godziny czasu wyszła orkiestra, a oni w rzędach odmaszerowali, krzyk na ruskich, płacz, lament nie chciało się wracać do domu. Byłam zadowolona, że mama została w domu, że ją ominął ten ból serca.
W wiosce smutek, płacz wielka żałoba, bo wiadomo co może nastąpić. Dni snuły się jak mgła powoli, nie było sensu coś brakowało w duszy, smutek zabijał. Minęły dwa tygodnie jeszcze stali we Lwowie na Pirackiego. Tam były bardzo duży koszary, nosiliśmy im jeść odwiedzaliśmy ich, tata podał Władziowi pieniądze srebrne polskie, gdy sprzedał krowę wziął 250 zł srebrne za tydzień pieniążki były już nie ważne, wycofali -  tyle stracił. Za krowę mówił, że teraz za to może kupić zapałki. Zaśmiał się braciszek i mówi tak będzie co w karty grać mu, mówię Władziu ,że tam idą te pieniądze normalnie uważaj i nie trać na karty, bo to mamy krwawica. Przyszliśmy następny dzień, a oni pieszo wymaszerowali. Z domu do koszar było w jedna stronę 25 km, a miałam te biedne 16-76 lat, nie pamiętam. Raz matka szła, a raz ja tak całe dwa tygodnie tyle bólu i rozpaczy, nie dało się załamać rąk i siedzieć i przemyślać.
Od brata nie było żadnej wiadomości, poszedł w sierpniu, a pod koniec września mają brać stary roczniki. Tata miał znajomości w gminie, że przyszło pismo, że teraz zabiorą stare roczniki do wojska, a w tym ojca. Posmutniał tata, ale nam nic o tym nie mówił. Szybko kopałyśmy ziemniaki, rwali buraki, bo tata mówił taki czasy niepewne, tsza siać w polu, bo piękna pogoda. Sianem obłożył dom taka zagata , kiedyś zebrał siano, koniczynę, lucerkę  nam z mama to było jakieś dziwny aż tu przynoszą pismo, że ma się wstawić do wojska. Co było robić mama po nocach płakała, bo sobie z tego dobrze zdawała sprawę co czeka nas, a co będzie z ojcem. No i przyszło mi z powrotem chodzić na Pirackiego nosić jeść, papierosy, tytoń i jak mieliśmy pieniądze dawaliśmy ojcu. Bardzo krótko stał tata  w koszarach. Gdy była mama u tata to mówił, wiesz na wszelki wypadek pożegnam się  z wami, a byłyśmy obie z mamą. Mama mówiła, idziemy razem Zosiu, stryjek doglądni  w domu, bo może się tak prędko nie zobaczymy, chyba miała takie przeczucie. Wyszliśmy   o 1 w nocy, a szło nas dużo, ciemno lasem coraz się rozwidniało, a my takie niespokojne, stójki ruski nas zatrzymywali, bo było się poruszać po mieście o 7. Przyszłyśmy bardzo wcześnie oni ledwie wstali, tata zapłakał widząc nas tak zmęczonych droga daleka,  a mieliśmy ojcu dużo i gorące. Tata dawał mamie różne rady, przestrogi pieniędzy nie chciał brać, bo jadą pociągiem, a nie pieszo, pytał czy nie ma wiadomości od syna, mi już mówiła mama, żadnych wiadomości, nie trzeba, już się stało co się stało najgorsze. Tata rozmawiał  z majorem i powiedział tacie, że rankiem wyjeżdżają. Tato był smutny, oznajmił nam, że jutro już nie ma potrzeby przychodzić, bo rankiem wyjeżdżamy. Pożegnał się z nami, było to okropne, powiedział Kasiu bądźcie dzielne, na Zosie uważaj, bo wiesz jaka jest bojowa, jeszcze nie zdążyła poznać ten świat. O Boże jaki smutek, całą drogę płakaliśmy obie nie chciało się wracać do domu, do kogo, dla kogo okropna pustka, a tęsknota zabijała nas.
Siedzimy obie w kuchni żadna jeść nie może, tata zdążył zabić nam świniaka, porobił wszystko powędził, a my tylko płakaliśmy. Mieliśmy dużo pracy, wieczorami kładłyśmy się spać 12 w nocy, bo to jasiek-fasola łuszczyć, trzeba było mak przerzynać, cebulę wić we wianki i jeszcze tyle kukurydzy co jak na złość tyle mama posadziła wić we wianki, a ksiądz wołał do siebie coś ci o nas zapomniały. Spojrzałam na proboszcza zdziwiona, alem mu powiedziała, że ja nie jestem już tą Zosią com była, jestem stara i zimna i tępa nic mi nie cieszy wszystko widzę czarno, nie ma żadnej wiadomości jestem jak żelazo. Ksiądz mówi, ty do tego nie podobna, ty masz być mami podporą, wsparciem musisz umieć żyć, a nie truć.
Czas leciał z dzień na dzień na oczekiwaniu na listy. Wiadomości żadnej, a tu już wiosna się zbliża zaczynamy z mamusią myśleć, planować co gdzie posadzić, kupić nasiona, siać i sadzić na ogrodzie. Na jesieni sąsiad zaorał ogród, posadziliśmy wczesne ziemniaki. Mama posiała rozsadę tak nam pięknie wzeszła pod grządki kopałyśmy, zasadziły czosnek, cebulę sadzić, cebulę siankę, marchew, pietruszkę, kopru, kwiatki tak się zajęłyśmy, że mama zaczęła odżywać, bo mieliśmy dużo pracy, a tu jeszcze krowy, świnie, kury. Na zmartwienie  i tęsknotę to jest lekarstwem dużo pracy. Tak się zajęliśmy tym wszystkim, krowa nam się ocieliła mieliśmy dużo, ale naprawdę bardzo dużo pracy. Ja tak obserwowałam mamusię,  a ona tak jakby ożyła. Jesteśmy na ogrodzie leci do nas taki co roznosił listy i z daleka woła, babki macie listy od waszych z wojska. Mama tak niepewnie spojrzała na mnie i z drżącą ręka wzięła te listy, a to taki trójkąciki, a było kilka. Czytamy, Władziu i tatuś kochany my szybko na ławkę usiadły, bo z wrażenia nogi nam się trzęsły, oczy załzawione i nie mogliśmy czytać. Czytałyśmy tak dziwnie, bo początek i koniec, a potem w domu czytaliśmy jak należy. Nic tej nocy nie spaliśmy, było co przeżywać to co mam pisali krew w żyłach mroziło. Od Władzia były w pierwszym liście pozdrowienia dobrze się czuje, służy w wojsku jest telefonistą. Drugi list opisał nam wyjazd ze Lwowa droga była okropna, szli pieszo przez wioski i miasta, lasy i pola. Przyszło im zanocować u gospodarza w stodole, a byli podzieleni na trzy grupy po trzydziestu. Nocą facet przydzielił im stodołę, nie spali chociaż byli bardzo zdrożeni i nie wiedzieli jacy ludzi co za wieś więc tak siedzieli i marzyli kiedy się dostaną do jakichś koszar zmęczeni i już zaczęli zasypiać. Porucznik, czy to major słucha ktoś idzie puka do bramy stodoły, puści mię mam dla was bardzo ważna wiadomość. Zobaczyliśmy, że jest sam puścili, a on mówi ja jestem Polakiem, a weszliście do wioski, gdzie jest banda ukraińska, szybko wychodźcie cichaczem dajcie znać innym, bo już się zbierają i mają was żywcem spalić w tych stodołach. Na nic nie czekaliśmy. Major nas szybko wyprowadził z wioski ledwie wyszliśmy i wszyscy się spotkaliśmy patrzymy, a tam ogień stodoły. Stodoły się już paliły, ruski wojsko było już powiadomione i czekali na polskich chłopców, bo przecież oni broni nie mieli, tylko kilku wojskowych. Ukraińcy się wściekli, gdy zobaczyli ludzi ,których mieli spalić, powstała strzelanina, ale Ruski dzwonili i przyjechał pociąg i ich zabrał. Szczęśliwie zajechali na miejsce. Mamuś to był sam anioł, który nas przestrzegł i wyprowadził, tylu ich było i tego faceta nie widzieli, rozprysnął się jak zjawa, a Ruscy mówili, że to ich spotyka nie pierwszy raz, że tak ratuje wojsko polskie i ruski też.  Pytał co w domu słychać, jak ojciec się czuje, czy obsiał pole wcale biedny nie wiedział, że ojca na wojnie też, a my same.
Tata listy były spokojniejsze, był na froncie cały czas, zdobywał Warszawę, rozminowywał Odrę, Wrocław i szedł na Wał Pomorski. Front się szybko posuwał w Polsce, ale na niemieckim terenie było nie wesoło. Z góry i z pod ziemi Niemcy bardzo się twardo bronili, pisał tata, gdy weszli na takie duże pole z minami, sami Polacy i mieli przejść do lasu, a ruski jechali gazikiem, ażeby powstrzymać wojsko, ale nie zdążyli. Bardzo dużo wojska polskiego trafiło na miny i nikt nie ocalał, to była straszna klęska.
Ruski tak się wściekł, że palił, niszczył, ścielili drogę, ażeby przejść takimi lekkimi działami, a potem wchodzili, nie patrzyli na cywilny Niemców. Wszystko niszczyli, a gdy do niewoli dostali Niemca musiał im wszystko wyśpiewać, oni się potem bardzo bali woleli się zastrzelić, jak iść do ruskich do niewoli.
Dużo listów potem już przychodziło od ojca i brata. Tata kazał iść mami do gminy po taką przepustkę, bo Ruski brali mnie do roboty i stale nas nachodzili, gdzie jest pandit, więc kazał nam wszystkie listy przechowywać, a jak przyjdą okazywać listy, a Ruski żądał zawsze świeże i pocztę polową. Raz mama poszła do Lwowa, a wpada Ruski i krzyczy do mni,  że mam iść kopać pod reflektor, a ja mówię  ni idu Wania  on u stryjka stacjonował ich kilku, a starszyzna w domu mieszkała, pracowali w gminie. Ja Ruskiego za plecy wypchałam  z domu i mówię poczekaj. Dom zamkłam on zgłupiał, a ja przez ogród nasz i sąsiada i do gminy było bliziutko. Wpadłam do gminy i mówię sekretarzowi co jest  a on się ze strachu aż trząsł co ja narobiłam. Widzę, że on nic nie reaguje wpadłam do drugiego pokoju, ale to był moment, byłam wściekła, a ruski z karabinem w ręku wpada do gminy za mną. Gdy starszyzna zobaczył zgłupiał co to ma znaczyć, a Ruski karabinem wymachuje mi pod nosem i mówi, że nie chciałam  iść kopać pod reflektor, ja ustrylu . A starszyzna, jakim prawem weszłeś na jej chaziajstwo  wiesz, że ich nie wolno tykać, dała ci przepustkę, a ja mówię starszyzna, on ją mi porwał, wyrzucił, groził, karabinem, że mię ustrelu,  a ja go wypchałam, zamkłam dom i mówię poczekaj zamknę krowy i przez ogród do gminy. Ten dalej wymachuje tym automatem koło głowy. Miałam chęć go pchnąć ażeby się nakrył nogami, a starszyzna zabrał broń zdarł mu pagony i oddał do karnej kompani. Zaraz go odwieźli, mnie złość ominęła, a oczy się załzawiły  a starszyzna mówi, nie płacz oni mają się słuchać, mogłem go rozstrzelać, bo to wojna przecież cię zna, bo on i ja i jeszcze wielu innych śpimy  u twego stryjka. Kazał mi wypisać drugą przepustkę i zaraz za mną, gdy się dowiedział od sąsiada co zaszło przyleciał stryjek. Ruski mówi wsio harażo , ta twoja Zosia dzielna, gdy go z domu wypchnęła, a on myślał, że to igrażki, ma za swoje. Ja widząc stryjka rozpłakałam się, stryjek mię przytulił i mówi, tak ona to z żalu zrobiła nie myślała, bo przecież ojca ma na froncie i brata, a sama haruje tak powiedział starszyzna dziewuszki powinny być takie odważne, bo ruski wojsko jest niebezpieczne dla dziewcząt. Wracam do domu ze stryjkiem, a sąsiad był na ogródku wszystko widział. Tak się bałem, że ją zastrzeli, tyle mi strachu napędziła. Ta mała pchła na drugi raz nie bądź taka odważna, jak opowiadał księdzu proboszczowi. Ksiądz ręce załamał, ja cię Zosia nie poznaję, boję się o ciebie, tobie najlepiej w drogę nie wchodzić. Mama coś się na mnie zezłościła, a umówiła się z księdza parobkiem jechać do Lwowa. On wieczorem przyszedł się umówić, o której pojadą, a matczysko się na mnie drze, a on oczy wyłupił ,a mama mu mówi ,jak chcesz to możesz sobie ją wziąć, ożeń się. Mama żartowała, a on wziął serio i zaczyna mnie nachodzić. Jak w polu plewiłam buraki, a on do mni, mama mi ciebie dała, ty będziesz moja ,a ja za motykę, ja ci dam i motyką.   On zaczął uciekać, a ja rzucam za nim motyką i podnoszę i dalej za nim, myślałam, że go zabiję, takiego durnia, ale się go trochę bała. Ksiądz proboszcz spacerował, odmawiał brewiaż  i coś do mni mówił, ja naprawdę  z tej złości nie słyszała co mówił pyta mię co ci się stanęło na drodze żeś taka zła. Całą gadkę powiedziałam, co moja matczysko narobiła, że on mi się czepia, bo mama kazała mu się ze mną ożenić i będzie miała spokój, a ja byłabym go zabiła i pewno by miała spokój. Proboszcz mówi, cicho uspokój się mama nie wie z kim żartuje, a ja mówię tak i mało wie jaka jest robota jak od rana do nocy czasem nie mam kiedy zjeść, a mama do Lwowa o drugiej wraca, a w domu pełno roboty, a przecież nie byłam duża  i miałam 16 lat. Proszę księdza niech mi schodzi z oczu, bo go zabiję taka mam na niego złość, a ksiądz mówi wstąp jutro jak będziesz szła w pole. Mama się tym bardzo zmartwiła. mówiła księdzu, że żartowała, a on głupi chciał kupować obrączki  - ojej jaką ja sobie biedę nadeptała. Martwiła się jak z tego wybrnąć. Ja się w sobie zaparłam, robiłam swoje co do mnie należało, a cała gospodarka krowom, rano trawy, świniom, krowy puścić do księdza na pastwisko, a przy burakach i ziemniakach było zajęcie, doić krowy mleko z południa do mleczarni, świniom ziemniaków ukopać, ugotować no i mama przychodziła ze Lwowa, starała się jak najszybciej do domu.
Żal mi było mamy, nie wie co ze mną ma począć, duma gospodyni urażona ja sobie dużo o sobie wyobrażałam dużo, bo te wszystkie takie drobne prace na mnie czekały, a ogród taki był duży tyle grządek, a deszcz trawa rosła. Cieszyło mi, że tak sprawnie mi idzie, że mama zdrowa w duchu się uśmiechałam, miałam taką koleżankę ona mi dużo pomagała, bo ono uciekli z Hanaczowa. Tam pomordowali Ukraińcy na święta Wielkanocne w sobotę 150 rodzin, w Wielkanoc poprawili 75 rodzin, ale całe rodziny w okropny mord. Rznęli nożami siekierami, palili, a oni ledwie uciekli. Było w Czyszkach kilkanaście rodzin .
Trzy mieszkały u księdza w starej plebani, ja im dawała jarzyny, mleka, a one wpadały i mi pomagały, Zosia i Kasia. Jak one opowiadały co przeżyły, jaki to strach przed śmiercią, jak byli pomordowani dzieci na sztachetach, na sieczkarni ucinane nóżki, rączki, podrzynali gardła, żywcem nożami rżnęli. Opowiadały i płakały mówiły, że z oczu im nie mogą zejść pomordowani, to przecież cały rodziny były wyrżnięte. Matka się schowała w pokoju obraz spadł ze ściany, a to były święte obrazy duże, matka się skryła za obraz, a oni złapali córkę. Piersi obrzynali, brzuch jej rozcięli, ręce porżnęli, ona strasznie krzyczała, a matka nie mogła jej pomóc. Zapalili papierosa, poczekali, bo myśleli, że ktoś przyjdzie na ratunek, brata zarżnęli w stodole, ojca na podwórku i poszli dalej. Bardzo dużo wymieniali kogo pomordowali, a ja nie znałam nawet nie wiedziałam o takiej wiosce.
Z nimi mieszkał  księdza ten  chłopak co stał na stójce i dostał 16 noży i później umarł. Czy wiecie co to jest gdy człowiek się utnie nożem, skaleczy, a co dopiero żywcem być cięty. Opowiadały, że im z oczu nie schodziły te wizje pomordowanych, oczy zamykają widzą, tą rzeź w uszach słyszą jęki, nawoływania, prośby. One cały czas płakały, w pole daleko nigdy nie poszły i mówiły mi Zosia nie chodź, bo ty sobie tego strachu nie wyobrażasz. Potem wyjechali do Lwowa bardzo mi ich brakowało, nie tej roboty co mi pomagały, tylko tych ich cierpień opowiadań. Ja sobie  sprawy dobrze zdawałam, ile to strach przeżyliśmy, ukraińskie wioski w koło nas, a Czyszki ciągnęły się takim pasem 12 kilometrów. Tylko Winniczki polska wieś, bo Winniki to miasteczko, gdzie było dużo Żydów, Ukraińców, nawet pop był z żoną i dziećmi. Myśmy się dziwiły, że to ksiądz ma żonę i dzieci.
Jeszcze 1943 roku pojechaliśmy z sąsiadem, zabrał nas na wóz i pojechaliśmy na odpust do Ganczar. Tam się zawsze jeździło na odpust, kosił pszeniczkę sąsiad, bo miał daleko i woła na Stabickiego, tak się nazywał, gdzie ty wieziesz te dzieci na rzeź, a on się zaśmiał i powiedział na odpust. Pop odprawiał no i kazanie, uszom nie chciałam własnym wierzyć jak wołał z ambony, aby bić Polaczków, święcił noży i nawoływał, że będą mieli samostojną Ukrainę. Tatuś mnie szukał i tego Stabickiego i mówi tak, zabieraj dzieci i szybko z nami uciekaj. Myśmy tak się nastraszyli, bo słyszeliśmy jak pop nawoływał, gdyby mi ktoś powiedział nie wierzyła bym. Wydostaliśmy się szczęśliwi z tej wioski, koni galopowały, my się całe trzęsły ze strachu. Gdy wróciłam do domu, a tata wieczorem poszedł się kłócić jakim prawem zabrałeś mi dziecko. Całe szczęście, że sąsiad przyjechał rowerem z pola, dał ojcu znać i zaraz kilku z partyzantki, ojciec i jeszcze wielu innych chłopaków przyjechali i kazali Polakom uciekać. A była tam polska rodzina co przyjmowała Polaków herbatą i ciastem, zamordowali w godzinę całą rodzinę Ukraińcy. To była Durbajłowej siostra, która mieszkała w Winnikach. Strach nas obleciał, a było bardzo niebezpiecznie.
Ukraińcy napadali nie tylko na Polaków, ale wiele szkód wyrządzili. Niemców napadali, mordowali, Niemiec im ufał, a gdy się przekonał bali się okropnie noża. Tak troszeczkę odskoczyłam od tematu, a to dlatego, że Kasia i Zosia opowiadały, a mi się przypomniało jak myśmy byli na odpuście jak  pop nawoływał ażeby rżnąć Polaczków ja to słyszałam z ambony bałam się okropnie.
Jaki to strach dzwon dzwoni w jedną stronę na trwogę, gągi w całej wiosce biją,  człowiek tracił rozum, gdzie uciekać gdzie się skryć. Cały czas był strach przed tymi Ukraińcami, a najwięcej za Niemca, bo Niemiec dał im wolna rękę, a oni wykorzystali i na Niemców. Ruski znał tą sprawę i tylko co na Sybir wywoził, albo do więzienia całe rodziny.
Mama wieczorami słuchała jak dziewczynki opowiadały, mówiłam nie chodźcie do domu, a było blisko, a one się bały, że tu z łąki najszybciej może podejść Ukrainiec. No cóż trzeba było żyć, pracować. Chodziłam też do Lwowa mama zaczęła chorować na serce, a ja z grupką kobiet leciałyśmy do Lwowa. Czas mijał, mijały miesiące, w polu żniwa, sianokosy, mama nie chodziła do Lwowa, mleko dawałyśmy do mleczarni. Taka handlarka, też brała mleko od nas. Ja nie mogę opisywać jak te żniwa wyglądały - miałam kosę stryjek wyklepał i mówi, pas na brzuszek, a będzie prędzej kosą, pokazywał jak trzeba robić. Ja czasem, gdy były żniwa, a ojciec kosił  łapałam się za kosę tam parę razy sobie machnęłam, tata mi nie bronił i mnie pouczał ażebym kosę nie podbijała do góry tylko dołem, nisko, bo wychodziła mi taka grzywa, no i stryjek mi też tak uczył dołem kosę nie podbijaj do góry, a matka mówiła słomy mamy dość tylko tak brzydko to wyglądało. Ale tak po kilku pokosach było coraz lepiej. Mama też chciała kosić, ale stryjek mówił dajcie spokój bratowo jej to coraz lepiej idzie tylko szkoda dziewczęcia. Rano szybciej szedł w pole, bo mi zawsze ukosił pokos, a ja miałam co odbierać i wiązać, nawet ksiądz proboszcz przyszedł zobaczyć i mówił Staszek ma dobrego gospodarza z Zosi. I tak nam czas leciał wcale nam się nie dłużyło, bo pracy mieliśmy sporo. Przecie samo zboże nie weszło do stodoły, trzeba było furmanowi podać na wóz, a moje snopy ciężkie jak licho, samam tak sobie nawiązała. Furman mówił, ten co zwoził, że nie dobrze robić takie snopy, bo ci będzie ciężko młócić. Oj byłam dumna i bardzo ważna jak mamy siostra pytała jak sobie radzimy, a matula odpowiedziała, do ciebie chodziliśmy pomagać w polu na żniwa, a wyście nawet do mnie nie zaglądnęli co ja tam biedna sama z dzieckiem robię. Oburzona powiedziała trzeba było dać znać Tońko, by ci pomógł, mama zapłakała i mówi wszystko robi Zosia sama i ja jakoś sobie radzimy, trochę Zosia kosą, a trochę sierpami i już jesteśmy po żniwach. Nawet nam znajomi zwieźli, trochę furman księdza, a teraz czekamy, ażeby robić podorywkę, no i łąki do koszenia. Mama myślała, że wyśle wujka ażeby nam pomógł kosić łąki, ale było zbyteczne, pomogli nam nawet nie wiedzieliśmy kto. Gorzej było ze zwózką, bo trzeba było, albo układać na wozie, albo wydawać.
W sąsiedztwie mieszkała taty siostra cioteczna. Wujek był na wojnie, ale miała syna i taką córkę jak ja, nazywał się Lojzek, a ja na niego wołałam Lolu. Gdy tylko u siebie zrobił, zaraz leciał i pytał co robicie, a mama zmartwiona mówi, już nie wiem pytaj Zosi ona tam planuje. Lolu ty wiesz lepiej co tu trzeba, patrz obornik wywieźć, rozrzucić trzeba zaorać, bo już buraki były wyrwane, zwiezione, ziemniaki też, sąsiadki się zleciały nawet te co mama u nich gotowała na weselach. Przyszły i pomagały, a nawet z końca z końmi przyjechali na wreszcie uporaliśmy się z tym wszystkim.
Sprzątałyśmy ogród stryjek robił nam kopce na marchew, pietruszkę, bo nie zdążyliśmy wyprzedać, bo na to nie było czasu. Tam pracą zajęliśmy się, że o listach zapomniały, a w gminie nazbierało się sporo, bo nikt nie roznosił - czekaliśmy na niedzielę.
Mama była bardzo umęczona tak to wszystko na nią się zwaliło, już nie rozpaczała, nie płakała. Z listów wyczytaliśmy dobre wieści, długo czytałyśmy, bo ich się nazbierało sporo, a mama okrzyczała sekretarza, że nie podał nam listów i powiedziała mu nawet żarłoku, nie przychodź do mnie podjadać, bo ci niczem już nie poczęstuję. To był sąsiad  trzeci dom za nami. Zawsze wołał co u was tak pachnie, dajcie trochę coś dobrego zjeść, a to był grubas zawsze głodny, ważył 130 kilo. Okropni brzuszysko miał duży to ten co po drabinie do nas wchodził, co byłby dostał siekierą trzeba go było zawsze dokarmiać, a żona się jego wstydziła. Była porządna kobieta, jej tam za niego wstyd, ale mama mówiła mnie, będę mu zupy żałowała. I tak czas mijał.
Ciepła jesień mama zaczęła po robocie chodzić do Lwowa, bo trzeba było zrobić pieniążki. Księdza furman wrócił z końmi, bo jak Ruski zabrali z Czyszek ludzi z końmi, jego też, a ksiądz miał dwie pary koni i tego głupiego chłystka. Cieszyliśmy się bardzo, że wrócił to tak jakby ktoś z rodziny. On się zaraz zajął nami, pytał co nam brakuje woził księdzu drzewo grube, a to pręcie przywiózł nam. Ale miałam roboty, rąbałam, układałam we wiązki i było na taki prędkie gotowanie nam i świniom. Lolu namówił sobie dwóch kolegów przyszli porąbali, aż sąsiadom było żal, że nam tak pomagają. Ledwie zdążyłam sprzątnąć to drzewo, zaczął padać śnieg. Och na dworze biało ustałam, a tu śniegu napadało dużo, kury się w śniegu potopiły musiałam im odgarnywać ścieżkę pod szopę, bo one tam siedziały przez dzień, na noc zachodziły do stajni.  Miały takie wiszące banta i tam zawsze zachodziły, a miałyśmy sporo tych kur, a kogut był taki niedobry jak pies, za obcymi ganiał ludźmi nie kurami. Było czasem wesoło, bo tak ganiał - najwięcej chłopców, mama nie miała go jak złapać i sprzedać.
Zimą było też dużo pracy, krowom siana, poić do dojenia, dawaliśmy sieczkę, kroiły buraki, sypałyśmy otręby świniom, też gnój wywieźć z pod krów pościelić, obrządzić wszystko, a tu święta za pasem. Świnia duża, już nie wstaje do jedzenia, a mama na jesień kupiła dwa mały. Były w komórce drugiej, a tam było im zimno i dużo trzeba było gotować ziemniaka. Przyjechał wujek z Winniczek, mamy starszy brat zabił, powędził  i pyta mamę po cóż ty taki dużego świniaka chowała myślałam, że Staszek przyjdzie z wojska, a on nam napisał, za dwa lata już mogę myśleć o domu, teraz wojna daj Boziu przeżyć, radźcie sobie jak możecie. No widzisz wujciu kto będzie to jadł na wiosnę przyjdą, ty dasz ludziom, a oni ci pomogą. Narobił kiełbas moc, szynki, wszystkie wyroby, schaby powędził, a przecież wujek mówił, ja nie chowam takiego kolosa, to większy od krowy, a mama mu mówi ja sama nie wiem kiedy tak urósł, bo to leżał, na leżąco jadł.  My nie miały czasu na niego zwracać uwagi tylko tym małym było zimno i musieliśmy zabić. Ja miałam raj kiełbasy dużo prosiłam ażeby wujek zrobił, powędził po jakimś czasie szynki, boczki, żeberka, słoninę gruba wędziliśmy dużo było boczku, a gar smalcu tak jak zawsze tato robił. Ja to piszę przypomina mi się wszystko tak jakby to teraz było, a z frontu przychodzą listy ten zabity z wioski, ten ranny ludzi się w niedzielę pod kościołem spotykali płakali opowiadali ile było kalek. Zima pomału mijała.
W te największe mrozy w stodole młóciło się zboże. Stryjek pomagał. I był taki żebrak przychodził do stryjka i stryjek go pilnował, a on młócił. Mama miała pieniędzy więc mówiła, Janek ja zapłacę, przecież Zosia taka umęczona, że ksiądz mi za nią upomina się, a stryjek mówi, bratowo ona jest w swoim żywiole ,my tylko młynkujemy czyste zboże  i zwozimy do spiżarni widzicie już nie ma gdzie dawać. Pszeniczka okropnie w tym roku sypie, a sami będziemy młócić proso i reczkę to nam tylko zostało. Stryjna bardzo się cieszyła mieli tylko jedna krowę nie bardzo im szło mama dała wszystek smalec, słoniny, trochę boczku, dużo podrobów, bo kto miał jeść. Wszyscy byli zadowoleni - zima mijała.
Wiosną ruszyło wojsko szli i jechali czołgi, armaty mówili, że jest nie wesoło. Ukraińcy ucichli. bo na front tej zarazy nie brali. bo bali się ażeby nie napadali i nie mordowali. Już się drzewo zaczęło kończyć. Kupić nie było gdzie, więc zbierałyśmy się i zaczęliśmy wiosną chodzić do lasu, piłeczka za pas i każdy sobie wycinał buczka, tak na oko obcinaliśmy gałęzie i taki czysty drzewo ciągnęliśmy przez łąki do domu. Tak chodziliśmy dwa razy w tygodniu dłuższy czas, bo trzeba było czymś palić, szybko porąbać i schować, bo to nie wolno było drzewa wycinać. Chodziliśmy nocą, a to było dobre dwa i pół kilometra, a w domu szybko na szaragi pociąć, porąbać i schować pod szopę, teraz wiatrem schło.
Mamusi udało się, umówiła się z Winnik z takim gościem, dała świniaka jednego, a on nawiózł nam brykietu i już byłam zadowolona, ale trzeba było nam miotły do zamiatania więc się zebrałyśmy paczką naciąć brzozy na miotły. Na kraju lasu były też kopane okopy, a na nich leżała ścięta brzoza, więc ja szybko nacięłam sobie na dwie miotły, a one jeszcze czegoś szukały. Ja pomału wyszłam z lasu, aż poszłam za pierwszy rów i tam czekałam, a one chciały odwrócić tę brzozę. Patrzą, a tam w dole leży człowiek zamordowany. Zaczęły uciekać z lasu mi dają znać ręką, ażebym uciekała. Już na nic nie czekałam, darłam co tchu na nasze, bo to się ciągnęły łąki ukraińskie, a za trzecim rowem były już nasze łąki i tam się dopiero oglądam, patrzę, a one zziajane ledwie dyszą zaczęły mi opowiadać.  Tak ty mądra szybko nacięłaś brzozy i poszłaś, a my po lesie łaziły. Chciałyśmy odwrócić brzozę patrzymy, a tam leży człowiek zamordowany, strasznie wyglądał to chyba był leśniczy. Już więcej nie poszłyśmy do lasu.
Furman od księdza nawiózł mi drzewa dwie fury i znów miałam wiosną dużo ochoty do roboty, a trza było szybko posprzątać, zrobić przejście, bo krowy pójdą się paść w ogrodzie. Robota sadzenie ziemniaków, buraków, w ogrodzie grządki, a mama już chodziła codziennie do Lwowa.
Jedna ocieliła się na Boże Narodzenie, a druga w kwietniu, było bardzo dużo mleka od jednej krowy. Na południe odnosiłam do mleczarni, bo miała duży procent tłuszczu i dobrze płacili. Lato w pełni robota szła zboże w polu pięknie powschodziło, a przecież siałyśmy ręcznie nie było siewników.
Listy przychodziły, poczta polowa, a tu we wiosce Ruski szukali chłopów co pouciekali z wojska i nie poszli do wojska, szukali gdzie jest bandit. Ja miałam świeże listy, tata dużo pisał, Władziu mniej - byli stale na froncie. Tata pisał, że są na niemieckich terenach, że będą wnet zdobywać Berlin. Pisze ojciec - Zosia rozbierz tą zagatę koło stajni, bo to stare siano i wywieź na łąki ruskie, albo do rowu, a dasz świeże. Mama przeczytała trochę się zdenerwowała, co on sobie myśli, że my nie mamy tu pracy, że nic nie wiemy co robić mamy. Ja tak sobie przemyślałam po co tę zagatę rozbierać, a to była przy stajni jak się szło do ubikacji koło gnoju. Mama podoiła krowy uprzątnęła się z mlekiem, a ja w stajni  i poszłyśmy spać. W nocy tak przemyślałam,  dlaczego? Wstałam rano, a tu Ruski robią obławę, szukają broni w stajni u nas, gdzie stały krowy zdarli mi deski i tak chcieli zostawić tyle pracy, nie damy temu rady i mówię sałdat ja tiebia sprażaju napraw, bo sama żeńszczyna. Brat i ojciec i pokazuję listy polowe, świeżą pocztę, starszyna on mówi do nich, że ma być szybko i dobrze zrobiony, bo tu niet banditów. Oni dwaj są na froncie, poprawili, złożyli, dałam i popić mleka kwaśnego, chleba obłożyłam mięsem, sadłem, a oni się zajadali. Podziękowali i odeszli, już u sąsiada nic nie robili, pokazał im też listy i odjechali. Ja mówię Lolu wiesz co jestem taka niespokojna, co ten tata mi kazał wyrzucić to siano, a Lolu mówi nic mami nie mów, zrobimy wieczór porządek. Mama poszła spać, a ja mówię idę trochę do dziewczyn. Rozbieramy ta zagatę prawie do połowy, a tam coś stuka, wyciągamy, a to duża blaszana skrzynka, otwieramy, a tam rakietnica, kule do rakietnicy, pistolet, kule w takich pasach do automatu, a jeszcze dalej rozbieramy, a tu automat. Ręce nam opadły, bierzemy taczki i wieziemy do ruskiego rowu automat, kule, kilka granatów - jaki strach nas opanował tego nikt nie zrozumie. Lolu w starej wierzbie schował rakietnicę i kilka kul, mówi tak, tyle strachu i tyle radości będziemy mieć, że trochę sobie postrzelamy z rakietnicy na Podbereźce, na ukraińską wioskę. On wystrzelił kilka razy i mówi spróbuj Zosia jak to fajnie z karabinu dobrze strzelałaś więc ze strachu, aby szybciej, a stałam koło jabłoni i strzeliłam ot tak sobie rękę nie dobrze wyciągnęłam, byle jak ręka odbiła się do jabłoni, rety chyba złamałam, ręka strasznie boli patrzę, czy nie jest złamana. Lolu się na mnie drze, że taka durna baba przecież nie pierwszy raz strzelałaś, przyszłam do domu i miałam tego dość.
Na drugi dzień Lolu mówi już mu przeszła złość, musimy iść wieczorem i te kule, pasy, granaty co tam leżą przyłożyć sianem w kopicę, zapalimy i uciekniemy. Bałam się, ale cieszyłam, że nie ma w domu tego świństwa. Lolu zapalił, a ja już dawno uciekła za nim doszedł ogień do kul, myśmy byli w domu - jak to waliło, kule, granaty, sodoma i gomora. My ze strachu poszliśmy do domu ażeby nikt się nie domyślił. Ukraińcy mieli dobrego pietra myśleli, że to na nich Polacy napadają. Ukraińska policja była w Czyszkach uciekli i się wyprowadzili po jakimś czasie.
Na ogrodzie robota, zarastają grządki plewię, a sekretarz mówi Zosiu są listy. Lecę co tchu do gminy ciekawam co tam piszą ciekawego, kiedy wrócą, a tu bomba - Tata znów dał mi robotę ażebym kukurydziankę wyrzuciła, bo będziesz miała świeżą. Nic do Lola nie mówię, biorę się do snopka rozwiązuję - nic, drugi - nic, czysto, już nie miałam chęci, ale przyszedł Lolu, a ja mu dałam list. On zbladł i mówi rozbieraj tą kukurydziankę, a ja mówię pomóż mi, on szarpie, podnosi, a to ciężkie. Rozwaliliśmy wszystkie i było 3 automaty. Lolu szuka u siebie, też znalazł, zaprzęgnął konie i z tym szczęściem pojechał daleko. Rodzice mieli pole pod Ganczarami, ukraińska wieś i tam właśnie, podrzucił - sam ledwie żywy wrócił. Mama jego pyta po coś jeździł tak późnym wieczorem do babci, bo na końcu Czyszek prawie mieszkała babcia, mieli Pasiekę dużą ze sto pni pszczół, przywiózł miodu sobie i nam, ale powiedział mamie swojej co i jak było. Ciocia przyszła do mamy i mówi bratowa, czy wiecie z czym nas nasi chłopi zostawili, a tak Ruski u was szalał u mni też. Lojzek naszukał i już nie ma wywiózł na Ganczary. Mama moja omal nie zemdlała, Zosia tak prosiła sałdat, napraw tą podłogę w stajni co zerwali, a tam tyle broni, tak to ten ogień co się palił i strzelał to od was te kule i granaty. Już wszystko wysprzątali, ale nikomu się nie przyznali, że to on. Lolu zmówił się jakoś z księdzem i księdzu opowiedział wszystko co on ma z tą durna babą, więcej już tego jej nie pomogę zrobić. Ksiądz proboszcz mnie spotkał i mówi dziewczyno żal mi ciebie, bo wszystko się na ciebie wali nie licząc twojej pracy i strachu. Gdy zobaczyłem z balkonu jak oni tam u was rządzą i tak sobie tylko pomyślałem, gdyby co znaleźli co by to było lepiej nie myśleć. Ja im chleba, sadła dała, a oni pojedli, popili i jeszcze u nikogo na miasteczku  nie szukali, a jak ksiądz proboszcz myśli złapali by niejednego. Oni mnie się bali, tylko mnie podglądali jak sobie radzę, a z wioski przyszli i mi pomogli, zrobili i nie wiedziałam komu mam dziękować. Chodzili przez podwórko przecież ja widziała i jak spoglądali nieraz na okna, gdy było ciemno w domu, myśleli, że ja śpię i to co się stało, chciała mama drzwi otworzyć, ale było późno, było mi okropnie żal, bo mógł przyjść, porozmawiać, ale oni mieli mnie za wroga, myśleli że ich wydam.
Gdy siano wydawałam z wozu mami na bruk, stał, nie będę wymieniać nazwiska tylko pomyślałam, że nasz kogut mądrzejszy, bo nie dziobał i nie ganiał kobiet, a tyko chłopców i dlatego nie kazałam go mamie sprzedać.
Czas mijał anim się spostrzegła, że za tydzień Zielone Święta. Nazbierałam szaliny , rozsypałam po podwórku, stryjek wkopał mi brzózki, cztery dał mi ksiądz proboszcz. Wieczorem pokąpałyśmy się z mamą, umyłam głowę, że warkocze były duże więc usiadłam na dworze na kamieniach na stołeczku i suszyłam włosy. Myśli moje cofnęły się do dawnych lat jak ja sprzątałam podwórko, tato stroił dom brzózkami, Władzio nanosił szaliny ,rozsypał tak pięknie pachło zielenią, tak marzyłam, długo siedziałam. Mamusia wołała mi spać, choć już późno, bo jesteś zmęczona.
Przypomniało mi się jak mama zrobiła ser na ławeczce koło ogródka, a sroka mami ukradła. To było 2 dni temu i mnie taki śmiech obleciał, że nie było sernika na święta i słyszę jakiś szelest tak jakby ktoś chodził. Mnie  nie było widać, bo brzózki były gęste i miałam dobre schronienie myślałam sobie, może to policja ukraińska i weszłam do domu, a może to ci panowie nocni wagarowiczy. Naraz słyszę, a oni malują ścianę, tu od kuchni od drogi. Szybko wyskoczyłam, a on nie zdążył malować tylko oblał ścianę gliną, gdy zobaczył, że ja wyskoczyłam z domu, uciekł. Puściłam się za nim, uleciałam kawałek zaraz była stryjka stodoła, poznałam kto to, a on rzucił wiadro i za mną, ale mamusia usłyszała, że ja uciekam, wyskoczyła na drogę a ja już pewna siebie  krzyczę - no chodź bohater dla mnie nic dziwnego ciebie zobaczyć, zrobiłeś sobie przez moje podwórko ścieżkę, pięknie robić krzywdy dziewczynie, to takie zaloty, jest wiele innych domów mogłeś malować. Wiem, że to taka tradycja, wcale się nie gniewam i wiem kto, ale krzywda, bo ja taka umęczona, dam sobie radę szybko uprzątnę i nie będą mówili, że pomalowali dom. I tak było mama mi pomogła zmyliśmy glinę, a tak pięknie księżyc świecił, mama wapnem pomalowała, ja z tego wszystkiego nie poszłam spać. Nerwy, żal, że przychodzi nocą prosić, a drudzy co się ukrywali, mnie się nie bali, pomagali. Z dołu dwóch zawsze jak była robota, siano poskładali u góry, przychodzili i pomagali.
Rano sąsiad idzie ulicą i mówi, no cóż siuśka, tak mnie zawsze wołał, zapomnieli  o tobie ? Być może nie zdążyli, bo ich pognałam, ach szybko z tym zdążyłaś, bo widzę, że sypiesz piach, ażeby nie było mokro. Powiedziałam mu jak się cały dnie wysypia, to nocą go morzą amory. Rano do kościoła ksiądz prosił, przyjdźcie na obiad do nas. Ja nie chciałam, ale mama mówiła, przyjdziemy. Pójdziemy Zosia, wieczorem porozmawiamy i będzie nam przyjemniej, bo to święta. Pyta ksiądz, czy mi się brzózki spodobały, czy miałam na podwórku rozsypaną szalinę - taka była tradycja na święta Zielone. Ja mówię tak przyjemnie z ta tradycją księży proboszczu, dlaczego mnie ksiądz nie pyta o resztę ? Więc opowiedziałam jak było, co zrobili, jak sąsiad przyszedł rano zobaczyć jak mi pomalowali ścianę, ale ja szybko z mamusią uwinęła, zmyłam, a mama wapnem pobieliła, nie było znaku taka pracowita była noc. Czy wiesz kto ? Tak jak posłyszałam szum, wyskoczyłam i kawałek za nim leciałam, on uciekał, naraz rzucił wiadro i chciał mi złapać, ale ja szybko uciekłam, a mama już stała na drodze  i on się wrócił. Pomyślałam sobie człowieku przecież widzę ciebie jak chodzisz i nie tylko ty ja nie miałam w głowie sieczki, ja potrafiłam myśleć rozsądnie, a nie głupio. Mi nawet do głowy nie przyszło ażebym ich zdradziła, dlatego przestaliśmy  z mamusią przychodzić, bo nas Stefcia zastąpiła i zła była, gdy czasem rozmawiałyśmy,  bo myślała, że ja szpieguję. Ksiądz powiedział, że wcale o tym nie pomyślał, kazał gosposi tak zrobić, ażeby Kasia wróciła do nas. Tyle lat pracowała i jest jak rodzina. Zosia tu się wychowała, ja tu Stefki nie chcę widzieć. Broniła się gosposia, nie wiedziała co począć, a ksiądz powiedział, że jej dziękuje za pracę. Pilnuj swego domu, a niech wracają moi przyjaciele. Hania nam to powiedziała, bo jej gosposia kazała zrobić to tak dyplomatycznie. Była na nas obrażona, gdy chciała się czegoś dowiedzieć co się stało, że ksiądz jej podziękował i nie kazał przychodzić. Przychodziła gdy mamusia była we Lwowie, ja plewiłam grządki, tak mówiła, wpadłam ci troszeczkę pomóc, bo ty zawsze sama skubisz trawkę, a ja jej powiedziałam, że lubię jak grządki mam czyste. Są tacy co mi pomagają, a nie przeszkadzają i na tym się skończyło.
Nasz ogród był piękny. Mama zasadziła astry i taki ostruszki, kwiatki w kapuście,  w grządkach  a nawet w ziemniakach. Ogródek mięliśmy zawsze pięknie zadbany, dużo białej lilii, floksy różowej, duży krzak, że nie mogłam obłapać  rękoma, niebieski trzewiczki Matki Boskiej, tak myśmy nazywały groszku pachnącego grządka i maciejki, duży klomb rósł białych goździków. Tata gdy byłam mała czasem ze sto urwał białych lilii i leciałam do Winnik pod fabrykę i sprzedawałam. Ojcu kupowałam tytoń, wodę kolońską co musiał chować przed mamą - to śmierdziało, a sobie skarpetki, chusteczki do nosa ze dwie.
Pamiętam, że tata był starszy, a ja już mężatką, jak tatuś mówił : Zosia kup ładną wodę, ale postaw, że to Kazika, bo by wyrzuciła. Nie wiem dlaczego zawsze powtarzała, mydło jest od tego ażeby człowiek był czysty, pachnący.
Zaczęła się praca nie na żarty, martwiłam się z mamą co robimy z tymi łąkami, był taki ten biedny z Hanaczowa, co mu całą rodzinę zamordowali, a on był w tym czasie we Lwowie. Tak się stryjek z nim dogadał - on spał u stryjka i zgodził się pokosić łąki, ale mówił, że nie na raz, bo idą deszcze, trzeba będzie szybko zbierać, bo siano zamoknie. Skosił, rano rozrzuciłyśmy pokosy i mówimy, że idziemy z mamą obie, nie poszła do Lwowa. Popędziłam krowy i poleciałam zobaczyć na łąki. Krowy się pasły, bo taka babka pasła u księdza. Przypilnowała mi, ja lecę, bo tak pod górkę teren, wychodzę na górkę oczom nie wierzę stoją u mni kopicy i druga łąka skoszona. Rety jaka mię radość opanowała, jak zaczęłam z radości płakać, lecę z górki do krów i mówię tej Karolci, jakie to szczęście Karola, kopicy stoją, łąka skoszona, a ona mówi, widzisz są dobrzy ludzie, macie szczęście, bo mamę twoją bardzo lubią, pomagała im na weselach to się jej odwdzięczają. Popędziła krowy do domu, oj ja przez plebanię pędziłam, a Karolka mów księdzu proboszczu, Zosi łąkę skosił chłop ten z Hanaczowa ona mu zapłaciła dzisiaj,  ja jej krowy przypilnowałam ,a ona poszła zobaczyć do siana, wyszła na górkę, patrzy, a tam stoją kopicy i druga łąka skoszona. Ksiądz mówi bardzo dobrze, że tak mami pomagają. Niech Michał bierze koni, drabiniasty wóz i niech zbierze kopicy. Trzeba się śpieszyć, by nie zamokły. Udało nam się zebrać siano, jedno zwieźliśmy. Na drugi dzień idziemy składać siano w kopicy, weszliśmy na górkę, patrzymy czyżby Michał taki starszy robotnik księdza nie zabrał, a przecież składaliśmy dwi takie duży fury, a tam znów kopicy stają. Poszła mama i prosiła ażeby furman zwiózł nam to siano. Michał się zaśmiał, że będziemy prędzej siano w domu jak ksiądz, było to trochę dziwny. Ksiądz co to za ludzie wam pomagają, bardzo bym się cieszył, ażeby tak było w żniwa. Czas szybko nam leciał, robota szła jak z płatka, a my wciąż czekamy, że już nasi wrócą, no cóż to nie jest tak, jakby się chciało.
Ciotka Róźka szła do kościoła patrzy, a tu już siano zwieziony, bardzo się dziwiły, że my tak szybko posprzątałyśmy, ach mają pieniądze, zapłacą i im zbiorą. Dziwne im to się wydawało, ona z tym małym kurduplem tak sobie radzą. Gdy tak rozmawiały, podsłuchał ich ktoś z Winniczek, przerwał im i mówi, widzisz jesteś zazdrosna, że to kurdupel mały, a twoje duże dziwy i jeszcze łąki masz nie pokoszone, a już będą padały deszcze. Pod kościołem zgadał się z mamą, doszła ciotka - coś tak szybko zebrała siano ? Moi jeszcze nie pokoszone. A widzisz Róziu - cioci po imieniu, bo to był jej sąsiad, zdziwiłaś się, że Kasia z kurduplem już siano zwieźli. Mami było przykro, bo jej dziewczynki były duże, Tońcia była już mężatką, a Jania z 6 lat ode mnie starsza. Miały dobrze, ciocia pracowała w fabryce , dobrze im się powodziło, mama zawsze leciała pomóc prać i jeszcze coś zrobić, a ona mówi na moje dziecko kurdupel. Nigdy się nie zapytała czy masz pieniędzy, czy ci pomóc, a serce bolało mamusię, bo to za jej dobre serce, bo to mama miała iść pracować do fabryki, ale prosiła dyrektora, ażeby wziął siostrę Rózię.
Ach jakoś mijały żniwa. Mamusia sierpem dużo żęła i też bardzo lubiłam, ale to długo schodziło, a tym razem pole było daleko. Ciągnęły się te żniwa dość długo, patrzymy, a już takie umęczone, a z górki szybkim krokiem leci stryj z kosą i mówi : bratowo jeszcze dobre kilka pokosy, Zosia niech robi powrósła , wy odbierajcie, a ona wiąży, tak śpieszyliśmy, że nam na jutro mało zostało pszeniczki. Nie było czasu znosić snopki, bo trzeba szybko lecieć doić krowy, bo najęłyśmy do pasienia sąsiadki dziewczynkę, więc mieliśmy więcej czasu, a to tylko przez wakacje. Umęczył nas stryjek bo tak się śpieszył, stryjna poszła do cioci na Wólki , mówi stryjek, będzie tam dwa dni. My ucieszony raniutko wstałyśmy ażeby ponosić snopki, postawić mendle , jeszcze na pół godziny mieliśmy sierpami skończyć tą pszeniczkę. Lecimy w pole pod górkę śpieszymy, wychodzimy na górkę, oczom nie wierzymy, mendle ułożone, nie ma co żąć, bo ktoś wykosił resztę, a nie było dużo wszystko złożone. Czekamy może kogo zobaczymy, a może ktoś widział. Szkoda czasu, ani słychu, ani dychu. Trochę porwałyśmy trawę w burakach, a mama na  plecach w płachcie niosła krowom buraczynki do dojenia. Stryjek stał koło domu i mówi, ale żeście się prędko uwinęły, a mama mówi - Janek w polu nie było już co żąć, zastałyśmy poskładane mendli, trochę przeplewiłyśmy buraki i narwały do domu jak widzisz i to tyle tej buraczynki krowom do dojenia. Mamusia na drugi dzień już poszła do Lwowa, bo to zawsze pieniądze gotowe, a w mleczarni za miesiąc, miałyśmy pieniędzy, ale też mama wyniosła z ogrodu bo mieliśmy dużo nasianej marchwi, pietruszki, groszku, fasoli jaśka. Wiecie trzeba było ukopać, utaszczyć, no i nadźwigała się tego mama. Czasem jechała z tym co chodził koło koni, umawiała się, nazywał się Michał był u księdza z żoną. Ona też gosposi pomagała, wtenczas szykowaliśmy dużo jarzyn  i buraczków, bo jesienią mieliśmy mniej roboty, a Michał woził księżom Franciszkanom dwa razy w tygodniu nabiał. To dla mamy była radość, że może wywieźć. Chciała mu dać parę złoty, a on się zaśmiał i mówił dla mnie to nagroda gdy do nas z Zosią przychodzicie. Jest co posłuchać, trochę się rozweselić, każdy ma co do opowiadania, nawet ksiądz proboszcz  z nami siedzi i też nam dużo opowiada, ma co, bo brata z rodziną ruscy wywieźli do Rosji,  bo ten Socha wydał.
Pszeniczkę ksiądz puścił na maszynę, a było bardzo dużo, trochy jęczmienia, bo to dla świń i były w polu buraki, a w burakach jak zawsze mak. Gdy mak dojrzał pościnałyśmy główki i na strychu się suszył. Na zimę suszyliśmy miętę, trochę z malin gałązek, poziąbinę, dziurawca, w dodatku mieliśmy rwać lipy, była nisko, a taki gęsty i jeszcze coś co nie pamiętam, to była na zimę herbata. I tak pomału zaczęła się zbliżać jesień, kopanie ziemniaków, a na polu koło domu jeszcze była koniczyna co tata posiał. Łąki kosił Michał już maszyną, lucerkę i resztki koniczyny, bo ja co trochę i sierpem dla krów żęłam. Buraki wybieraliśmy, czyściłyśmy z liści, a potem nam zwieźli stryjek, porobił kopcy i pierwsze były schowane buraki. Chodziliśmy kopać do sąsiadów, a potem oni wszyscy do nas. Nam Michał płużkiem wyorał, a to szybko tylu ludzi, gdy przyszło wyzbierali i dwa dni było po ziemniakach. Furman postawił wóz, a my z mamą zbierały koszami i na wóz. Więcej narobiliśmy się przy zwózce jak przy kopaniu, a ziemniaki były bardzo ładne, można było na ręce kłaść jak drzewo, były niebieskie jak długie bułeczki, a smaczne. No koniec się zbliżał, zwiezione siana, ziemniaki, buraki i posiana pszeniczka na buraczysku i kartoflisku. Tym razem już ksiądz miał siewnik. Między tymi moimi robotami jeszcze z mamusią odrabiałyśmy za konie zwózkę tego wszystkiego.
Gdy przyszło w pole żąć zboże, zleciały się z wioski dziewczęta, czasami było z 30-stu, bo i z Winniczek, jak to było wesoło, śpiewu, krzyku - one przychodziły raniutko jak tylko się rozwidniło. Łan pszenicy w mig był ścięty, żęty do 8-smej, a potem leciały do domów swoich żąć. Gospodyni wywoziła w pole kwaśne mleko do picia, bo pić się chciało i chleb z masłem. Wieczorem szłyśmy z mamą na plebanię, ja robiłam masło z Hanią,  a gospodyni z mamą zbierały śmietanę z takich glinianych garnków. Furman na drugi dzień zawoził do Lwowa do księży, odgrzewały ser i rano mama jechała końmi do Lwowa też sobie raniutko wyszykowała co sprzedać, przeważnie marchewkę, pietruszkę, buraczki i też wiozła mleko. Nie było przelewki musiało się raniutko wstać, mami pomóc, bo gdy Michaś przyjechał musiało być gotowe. Ksiądz wołał go, Michaś bardzo go lubił, my też, był bardzo pracowity.
Wiecie, że był bardzo duży sad, czasem ksiądz mówił, ażeby mu pomóc. Na wyrywki lecieli starsi i dzieci, a tego było moc. Gdy tak wszystko z ogrodu posprzątałyśmy, a czasem mało zostało, bo mamusia latem wyprzedała, trzeba było pomóc księdzu, a było tego wszystkiego nie sposób wszystko opisać, no już późna jesień robiło się zimno, a tu tyle zboża – fakt, że maszyna, ale przy maszynie też było potrzeba dużo ludzi. Czasem ze Lwowa klerycy i księża młodzi przyjeżdżali i pomagali, bo to też było dla nich, dla Franciszkanów. Tak to szybko zleciało, roboty się pokończyły i śnieg zaczął padać.
Ja miałam bardzo dużo zrobionych zdjęć, ale cóż, wszystko się spaliło, co potem opiszę. Był taki ksiądz Kwaśniak, był taki budowniczy on postawił wiatrak duży, nabijał taki dynama, co mieliśmy prąd w kościele i na plebani. Gdy już było po robocie mówiliśmy, że teraz będzie zasłużony odpoczynek, cóż koło krów i świń z mamą robiliśmy, ale to była przyjemność.
Słuchamy jadą czołgi, samochody, działa i myślimy, że front się cofa, że będzie dalej wojna. Każdy zmartwiony, a ruskie wojsko się po wiosce rozproszyło. Pozajmowali sobie kwatery, do nas też przyszedł generał Koniew , duży, groźny kawał chłopa. Strach nas obleciał, on pyta czy tu tylko zieńszczyna. Mama wystraszona mówi, tak i pokazuje mu listy   z frontu, a on haraszo i mówi do nas, że będzie u nas stacjonował, mieszkał. Mama puściła go do pokoju, na płacz jej się zbiera. Taka piękna, nowa podłoga, my tam mało wchodziliśmy, a on wszedł zrzucił buty w sieni, wszedł zobaczył obrazy, na komodzie Matka Boska stała i lampka się paliła, bukiety z żywych chryzantem, pokój bardzo ładny i Mater też. Do niego przychodzili ruscy, ale on im u kogoś przydzielił, że tam będą mieli zebrania, tu nie nada - ja sam. Trwało to dość długo, on widział jak przychodziły listy. Najwięcej od ojca i widział jak mama czytała i płakała. A on gdy się tak trochę oswoił u nas mówi tak, wojna ma się już ku końcowi, jak my sobie radzimy, a mama pokazała moje ręce i swoje, a moje małe, a takie jak podeszwa, zniszczone, gruby odciski na rękach. Pokiwał głową i mówi, że już niedługo naszej i waszej męki. Był taki rozmowny, ale groźny, siwy, wysoki. Mama się go bała, a on mówił : mama ja budu wyjeżdżał, ale budu tu wracał, tu mi się podobało, nie bójcie się Ruskich, bo będą mieli zakazane wchodzić na podwórko nawet. Mama dała ciepłego mleka, chleba jeszcze mieliśmy, boczek co nam ksiądz pożyczył, bo gdy ojciec wróci z wojny, a nawet taki słuchy dochodziły z frontu, no i ruski mówili Niemiec kaput. Przyszły święta, styczeń, luty chyba stali do wiosny, bo pamiętam, że na ogrodzie się zieleniło, a on jeszcze nie myślał opuścić nas i wyjechać, no cóż trzeba było się tak męczyć.
Ciocia Józia ze Lwowa zawsze przychodziła, brała mleko, mama uskładała śmietany, sera, upiekła chlebek. Byłaby była dłużej, ale było ciasno w kuchni i tak te dni się dłużyły,  a tu w stajni 3 świń, mało co nie rozwalą tą kuczkę, gdzie siedzieli, porośli tak, że pyskiem w korycie nie wstawali wcale. Co tu robić? Baliśmy się, że nam Ruski zabiorą, bo oni nie pytali czy wolno, mówili wojna i tak trzeba. Zaczęli się ruszać, wyjeżdżać i tak po trochę opuszczali wioskę, ale nie byli groźni. Koniew generał ich krótko trzymał sam wyjeżdżał i mówił nikogo nie wolno tu wpuszczać. Żaden sałdat nie ma tu wstępu już było dobre lato,  a on jeszcze nie opuszczał tego pokoju.
Ja poszłam na ogród, tego w życiu nie zapomnę. Tylko tego nie pamiętam, czy krowy pasłam oj chyba nie, bo poszłam po siano i idę do stajni patrzę, oczom nie wierzę : tatuś stoi. Rzuciłam siano z wrażenia, tata mię ściskał, całował i mówi tak, Zosia to ty myślałaś żem umarł, nie udało mi się uciec, bo wojna zakończona, a my w majątku pracowali, trzeba by było tak być do jesieni. Ja mówię tak, tatusiu ja bardzo się cieszę żeś wrócił, a u nas mieszka generał Koniew. On wyjeżdża i wraca, teraz go nie ma, ale nie wiemy kiedy wróci. Zawołaj mamę i powiedz jej, że wróciłem, ale nikt nie może mnie widzieć, ukąpię się, przebiorę  i pójdę do chłopów, co się kryją i tak było. Gdy mama zobaczyła ojca zaniemówiła, ale ja mamusię uprzedziłam. Tata się ukąpał, ogolił, zjadł bardzo wcześnie śniadanie i jeszcze mama uszykowała mu, bo nie wiadomo może wrócić Koniew. Jeszcze dobrze nie minęło pół godziny, a tu wchodzi generał taki zmęczony, wszedł do pokoju, rozebrał się i woła mię gdzie pandit ? Ja zrobiłam groźną minę, dlaczego pytasz generał ? Bo tu był bandit ! Ja się wreszcie roześmiałam, a on mi pokazuje brzytwę, przyrządy do golenia. Ja zerkłam przez okno, a stryjka syn już dawno wrócił ranny w głowę i ja wyszłam i mówię, chadi ja tebia skażu bandit i wołam Staszek choć szybko i pokaż, gdzie zostawiłeś golarkę-brzytwę, bo generał mówi bandit. Staszek się moment zorientował, bo wieczorem tacie załatwił schronisko u chłopów i zły na ruskiego i mówi, ja pandit, pokazuje ranę, zdjął czapkę, a chodził w polskim mundurze i mówi, jak tiebie nie ma, ja tu śpię, bo ja ranny, źle się czuję, muszę mieć spokój. To moje jest, ja tu zawsze nocuję, jak starszyzny nie ma, bo one same, a chłopi na wojnie i co starszyna na to ?  Ja udaje, że jestem zła, że mi tak potraktował z krzykiem, a Staszek mówi, na nią nie trzeba krzyczeć, ale uszanować, całą wojnę sama gospodarzyła, a przecież ma 17 lat. Pokaż ręce, dłonie jak u starego chłopa, odciski i twarda ręka, nie chciał bym, ta ręką zarobić w pysk. Ruski się zmieszał i mię przepraszał, że się uniósł ze złością na mnie. Ja dla tiebia była dobra, gorący śniadanko haraszyj, chleb świeżutki, jajeczko usmażone, bo mi was było żal. Wiesz barusznia na zgodę, powiem ci, że my za dwa dni jedziemy do Rosji, budziesz miała wolny pokój, wojna skończona i wszyscy wracają do domu. Jeszcze dużo wojska naszego będzie tędy wracać, uważaj, bo są niebezpieczni ,z nimi nie zadzieraj, bo ty bardzo bojowa. W duchu się ucieszyłam, że odjeżdża i pytam go kiedy moi wrócą z wojny, a on powiedział, Tata tak jak przeżył, a brat za dwa lata, bo muszą oczyścić tereny z Niemców. I tak przyszedł się pożegnać i na zgodę pół worka cukru przyniósł jego sałdat. Ojciec gdy się dowiedział co zaszło, bo mu Staszek powiedział jak było, aż ścierpiał, mogła mieć wielką awanturę, mogli ją zmusić ażeby powiedziała. Nie martw się ona nie ma sieczki w głowie, to gospodyni cała gębą z matką lepiej sobie radziły jak my.
Wpadli w nocy na pole z dołu chłopaki, pomagali jej, ale ona się z nimi nie spotykała, robiła to dyplomatyczni tylko z księdzem trzymała i z Michałem, gdy ich puścili do domu co zabrali na podwodę, miała zwiezione, wymłócone, bo pierwszy rok sama młóciła. Stryjek jej też dużo pomagał to było jego oczko w głowie, gdy nas nakrył baliśmy się okropnie ażeby nie wykrzyczała i nie wydała nas, ale to baba co z niejednego pieca chleb jadła, zobaczysz co ci ksiądz proboszcz powie przecież odrabiały za koni, trzeba było też księdzu pomagać. Mojej Stefci podziękował, gdy się dowiedział co zaszło bo jak mię nieraz widziała jak stałem na ganku, a ona wydawała siana na bruk, bo Michał odpiął koni wziął drugi wóz i robił swoja robotę. Jej Lojzek dużo pomagał Zosi jak siostrze, bo przecież to bliska była rodzina. Czasem nasłuchaliśmy i było na co popatrzeć na tych gówniarzy jak znaleźli rakietnicę, jak się pocieszali, że mogą sobie postrzelać na Podbereźce, jak źle się ustawiła do strzału, rękę odbiła się do jabłoni, a on ją wyzywał od durnej baby, że jej nic więcej nie pomoże na drugi dzień. Co te dzieciaki robili, że aż strach, te granaty co znaleźli wywieźli za ruski rów, myśmy to widzieli, ale nie mogliśmy jej wchodzić w drogę, przysypali sianem, poukładali na ukraińską wioskę i zapalili. Szybko te gówniarze uciekli zanim ogień się dostał i rozgrzał, to oni już z domu wyglądali. Ukraińcy się bali, myśleli, że to jest na nich napad, a te gówniarzy jak gdyby nic pytali, bo ludzie co się zebrali i bardzo się dziwili, a oni też tylko księdzu powiedzieli. Ojej zmartwił się proboszcz, gdyśmy mu powiedzieli co oni jeszcze wykonują. Jeździła do Lwowa sprzedawała buraczki, marchewkę, a co więcej dowisz się w domu, gdy przyjdziesz i ucichnie. Tata wieczorem z pary dni, gdy się ruski nie pokazywali poszedł do stajni zobaczyć do krów. Jak zobaczył te 3 świnie mało kuczke nie rozwalili, leżały jak trzy krowy, pyski przy korycie, nawet do jedzenia nie stawały. Dlaczego nie sprzedałaś te świnie ze dwie ? Bo Ruski by nam i tak zabrał, a tak sobie rosły, nie było czasu o nich myśleć, miałyśmy inną robotę, inne zajęcia. Doiłyśmy krowy, a mamusia mówiła, lecę może stajnie rozwaliły i się śmiała. Stryjek na oczy się temu ruskiemu Koniewu nie pokazywał, bo taki groźny.

Przedstawione wspomnienia napisane własnoręcznie przez panią Zofię Chrąchol urywają się w najmniej spodziewanym momencie. Przerwała ją śmierć autorki  31 lipca 2004 roku.

Wiersz napisany w 1945 r. przez Zofię Chrąchol

Nie zapomnę nigdy tego co przeżyłam
Ranka pewnego, gdy matuś moja mi powiedziała
Żebym wstała i się ubierała
Była to rozpacz co nastąpiła
Żebym swe miasta rychło opuściła
I poszła precz na dalekie strony
Gdzie nie było tam mej chatki ulubionej
Te pola, lasy com ich żegnała
I Lwów me - miasto też opłakała
To piękne, urocze com opuściła
Żadna siła mi nie nagrodziła
Te piękne wzgórza i Ostra Brama
Strzeże dziś Lwów Matka kochana
O Matko co świecisz w Ostrej Bramie
Tyś żegnała naród polski wygnany
To błogosławieństwo Matki kochanej
Nie zapomni nigdy naród lwowski ewakuowany.



Zdjęcie przedstawiają  fragmenty wspomnień Zofii Chrąchol w których opisane są dwa,  z bardzo licznych okropnych morderstw band ukraińskich na obywatelach Polskich w Hanaczowie woj. lwowskie w okresie II wojny światowej. Ze zbioru Anny Chrąchol Wojewódzkiej córki Pani Zofii.


 
Copyright 2018. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego