Kazimierz Łamasz - Czyszki koło Lwowa

Przejdź do treści

Menu główne:

Kazimierz Łamasz

Wspomnienia mieszkańców

Syn Bronisławy i Kazimierza Łamaszów. Po ukończeniu szkoły podstawowej uczył się krawiectwa uczęszczając do Szkoły Przemysłowej. Należał do stowarzyszenia wojskowego „Sokół”. Bardzo lubił czytać. Z biblioteki gminnej wypożyczał dużo książek, które w domu były czytane na głos. Czytali na zmianę ojciec, mama, Kazik i Reginka. W 1930 roku Kazik zawarł związek małżeński z Antoniną Konopacką. Przy pomocy rodziny wybudował dom w Winniczkach w miejscowości żony. Parcelę obsadził czereśniami (kleparówkami). Coroczne zbiory czereśni dostarczał do sklepów we Lwowie.
W 1943 r. zaangażował się w walkę podziemną i wstąpił do AK pod pseudonimem „Lawina”. Brał udział w wielu akcjach partyzanckich. Pod jego domem był duży bunkier z zamaskowanym wyjściem w sadzie pomiędzy krzewami. Skrywał tam broń i amunicję z pierwszego plutonu, który stacjonował na młynach. W czerwcu 1945 roku został aresztowany przez NKWD za działalność w AK. Siedział w więzieniu przy ulicy Łąckiego. Dokooptowany został do grupy radiostacji i reszty rodziny. Osądzony 17 września przez wojenny Trybunał Wojsk NKWD Obwodu Lwowskiego na 10 lat pozbawienia wolności i konfiskatę mienia oraz 5 lat pozbawienia praw obywatelskich z art. 54 pkt 1a i 54 pkt 2.
Po zasądzeniu przewieziono go na ul. Pełtewną, gdzie znajdował się łagier przejściowy. Po kilku dniach utworzono grupę więźniów i odwieziono nas do łagru w Zubrzy. Tam pracowaliśmy w pracowni krawieckiej. W listopadzie polecono wszystkim Polakom stawić się na placu apelowym. Po odczytaniu nazwisk i sprawdzeniu wyruszyliśmy w asyście konwoju i psów, znów do obozu przejściowego przy ulicy Pełtewnej. W obozie przejściowym przebywaliśmy aż do 22 grudnia. Rano zaczęto wywoływać nas z rzeczami (wieszczami), przeprowadzono rewizję i poprowadzono nas na komisję lekarską, a następnie do celi etapowej. Stąd wywoływano kolejno do kolumny i wyprowadzano na dworzec Czerniowiecki (towarowy). Tam stały już wagony towarowe, do każdego z nich ładowano po 50 osób.
Wieczorem w wigilię Bożego Narodzenia pociąg ruszył na wschód. Pociąg dotarł do stacji Lowszyna w rejonie Permu (ówczesnego Mołotowa) obozu Małaja Jazowaja. Po przebyciu kwarantanny odprowadzono nas do 5 kolonii „Klub Temp”. Kazik pracował tam w pracowni krawieckiej.
W lutym 1948 wysłano go do obozu przesyłkowego. W marcu załadowano ich do wagonów bydlęcych po 50 osób i transport ruszył w nieznane. Przez Swierdłowsk, Omsk, Nowosybirsk, Krasnojarsk. Zawieziono ich do miasta Taiszet na linii transsyberyjskiej w centralnej Syberii. Tam w obozie przesyłkowym każdy więzień otrzymał swój numer malowany czarną farbą na kawałku białego płótna. Kazik miał numer 859 na dwóch kawałkach płótna, które należało naszyć jeden na plecach kufajki, drugi na lewej nogawce nad kolanem. Po dwóch tygodniach został wysłany na budowę linii kolejowej z Taiszet do Bracka nad rzeką Angarą wypływającą z jeziora Bajkał. Na tej nowej budowie panowały bardzo ciężkie warunki z powodu wysokiej pokrywy śnieżnej dochodzącej do jednego metra oraz z konieczności ścinania drzew blisko ziemi. Po powaleniu drzewa odcinano wszystkie gałęzie, palono je, przycinano pień na kawałki trzy metrowe, a następnie układano je w metry kubiczne. Norma przewidywała 12 metrów kubicznych na dwóch ludzi dziennie. Ale normy tej nikt nie wykonał co powodowało, że wieczorem dostali tylko wodnistą zupę i głodni szli spać. Gdzieś w połowie maja 1948 roku wyczytano około 300 osób i wyprowadzono ich do innego łagru w tym i Kazika. W łagrze tym ludzie także narzekali na wysokie normy pracy i głód. Dużo ludzi chorowało na kurzą ślepotę. Za radą jednego staruszka Sybiraka zrywali młode pędy sosny i pędy innych roślin i przeżuwali je. Kazik opowiadał, że po kolacji niektórzy po prostu płakali z głodu i umęczenia. Śmierć na wojnie nie jest straszna, straszna jest śmierć w łagrze. Nie ma nic gorszego, nie ma dna w nieszczęściu ludzkim. Nawet wtedy kiedy zdawało się, że już nic nie może być gorszego, że już nastąpił kres wytrzymałości i niedoli ludzkiej to jednak dno pochylało się jeszcze głębiej, dno zapadało się coraz bardziej. Czy był ratunek przed tym nieszczęściem ludzkim. Trzeba było zachować wiarę w opaczność Bożą, znaleźć w sobie moc i chęć przetrwania, bo tylko Ci, którzy pomimo fatalnych warunków zachowali wolę przetrwania i nadzieję na zmianę swojego losu, mogli to piekło na ziemi przetrwać. Dla nich dno ludzkiej nędzy było jeszcze niżej. Modlitwa i głęboka wiara w Boga dodawała im sił do przetrwania.
Następny łagier był zbudowany w terenie, gdzie było dużo bagien i moczarów. Te warunki sprzyjały rozwojowi muszki syberyjskiej, strasznie dokuczliwej dla ludzi i zwierząt w okresie krótkiego lata od czerwca do września. Było to bardzo uciążliwa plaga dla ludzi ponieważ muszka ta atakowała w masowych ilościach całe ciało człowieka, cięła do krwi, a ciało puchło. Odzież była w strzępach więc niczym nie można było się uchronić przed tą plagą. Muszka atakowała w ciągu całego dnia. Niektórzy płakali z bólu. Kazik był w kilku łagrach, ale zawsze na linii Taiszet - Brack. Był też w łagrze karnym.
Łagier karny : zebrano 30 więźniów oraz przygotowano sprzęt osobisty to znaczy koc, worek na chleb, miskę, łyżkę, walonki, kurtki oraz namioty, piece, piły, siekiery i sprzęt kuchenny. Rano o świcie pod opieką 20 konwojentów wyruszyli w Tajgę w nieznanym kierunku. Szli w głębokim śniegu korytami strumieni. Sprzęt załadowano na dwoje sań ciągniętych przez małe koniki mongolskie. Mróz był w granicach - 45°C. Wieczorem dotarli na polanę gdzie na drzewie była umocowana tabliczka Kołona Nr 606. Byli niemiłosiernie głodni i wyczerpani ciężką podróżą, a tu nie było żadnych baraków. Wybrali osłonięte od wiatru miejsce na ognisko. Zgromadzili dużo połamanych suchych gałęzi i rozpalili dwa ogniska. Obok ognisk ułożyli w czworokąt kloce drzew do siedzenia. Dla koni także zapewnili odpowiednie miejsce. Całą noc siedzieli przy ognisku. Więźniowie przy jednym, a konwojenci przy drugim. Z tą różnicą, że konwojenci mieli na sobie nowe waciaki i białe kożuchy oraz nowe walonki. Od strony ogniska było trochę ciepło, ale z tyłu na plecach czuć było mróz. Trzeba było się wciąż odwracać by nie zamarznąć. Męczyli się tak całą noc. Rano rozpoczęła się praca. Ustawili dwa namioty, w każdym po dwa piece. Namioty były duże o wymiarach 4 x 6 m. Ściany namiotów obłożyli gałęziami i śniegiem. Kucharz zbudował prowizoryczną kuchnię: dwa kozły połączone poziomym drągiem, na którym zawieszony był kocioł. W następnych dniach zbudowali nary z ciosanych żerdzi, nie były wygodne, bo sienników, które przynieśli ze sobą nie było czym napełnić. Oczywiście spali w odzieży w której chodzili. Wodę do picia i gotowania brali ze strumienia. Ich brygada stawiała wciąż nowe namioty, a następnie baraki dla ochrony - „ochry”. Kazik pracował jako cieśla. Cały teren obozu został otoczony palisadą. Końcem grudnia zaczęli napływać nowi więźniowie. W tym czasie budowano nowe baraki mieszkalne, kuchnię, punkt sanitarny, magazyny i domki dla obsługi. Tak powstał nowy łagier.
Inne brygady budowały drogę kolejową do Urgału w Górach Bereskich, jak również od Urgału w kierunku Komsomolska nad Amurem. Cała ta budowa nazywała się „Piatisotnaja Strojka”. Była to gigantyczna budowa, na której zatrudniono tysiące więźniów w warunkach najbardziej prymitywnych. Pewnego dnia dotarła wieść, że brygada cieśli ma budować nowy obóz.
Zwierzenia brata : „Bałem się, ponieważ wiedziałem, że następnej zimy w namiocie już nie przeżyję. Byłem bardzo osłabiony i wyczerpany, a do tego rozchorowałem się na dobre, gdyż dostałem silnej apatii, a później wpadłem w depresję, więc wysłano mnie do innego łagru, przy którym funkcjonował szpital. W szpitalu na izbie przyjęć stojąc tak chory i wyczerpany w brudnych łachmanach przedstawiałem obraz nędzy i rozpaczy. Wykąpano mnie, przebrano w czystą bieliznę i położono w prawdziwym czystym łóżku. Zajął się mną lekarz z pochodzenia Litwin, dodawał mi otuchy i pomógł mi dojść do zdrowia fizycznego, a także psychicznego”…- tak wspominał.
Po wyzdrowieniu wysłano go do innego łagru, gdzie przepracował do końca wyroku. Dnia 10 czerwca 1955 roku skończył się wyrok, więc wezwano go do magazynu, aby zdał swoje rzeczy (kazionny), a wydano mu stare łachmany: spodnie, kufajkę, koszulę kalesony, brudne, podarte i w opłakanym stanie. Tyle zarobił za 10 lat ciężkiej pracy w sowieckich łagrach.

LOSY ZESŁAŃCA NA OSIEDLENIU 1955-1956 r.
Po dwóch tygodniach wyprowadzono ich na dziedziniec z więzienia w Krasnojarsku, ustawiono piątkami i kazano czekać. Po przeliczeniu załadowano po 10 więźniów w dwóch rzędach na odkrytych samochodach. Wyglądało to tak, że po dziesięciu więźniów ustawiali na samochodzie stojąco, jeden za drugim, ciasno. Następnie kazali wszystkim na raz usiąść. Byli jakby razem związani. Było bardzo ciasno i nikt nie mógł się pojedynczo podnieść. Na każdym samochodzie było po czterech konwojentów z psami i bronią. Tak wieźli ich około 200 km do Kozaczyńska. Droga była wyboista, nogi mdlały z bólu. Na otwartym samochodzie wiatr przewiewał ich do szpiku kości. Była to niesamowita męczarnia. Gdy po kilku godzinach jazdy samochód zatrzymał się, wtedy pozwolono im wstać. Niestety nikt samodzielnie nie mógł się podnieść. Był już wieczór. Wszyscy byli zmarznięci i bardzo głodni jak te psy, ale to jeszcze nie był koniec ich drogi. Z Kozaczyńska grupa 30 osób została skierowana na roboty do kołchozu we wsi Szeroka. Dalszą drogę około 35 km odbyli pieszo. Droga prowadziła przez rzekę Jenisej, a potem polami do kołchozu Szeroka.
Na miejscu w świetlicy jakiś oficer milicji odczytał im zarządzenie, że nie mogą opuszczać tej miejscowości bez pozwolenia i obowiązkowo muszą się meldować na początku każdego miesiąca. Było tam bardzo zimno więc brygadier wziął czterech do siebie, a resztę zabrali wieśniacy. Głodni położyli się spać na odrobinie słomy każdy. Brygadier Bójski był z pochodzenia Polakiem, ale nie umiał, ani słowa po polsku. Jego pradziad był wywieziony przez cara na Sybir. Żoną Bójskiego była Rosjanka. Na drugi dzień zebrali wszystkich w świetlicy. Milicja zażądała, aby podpisali deklarację, że bez pozwolenia nie opuszczą tej miejscowości. Każdy po podpisaniu tej deklaracji otrzymywał po 10 kg mąki i kartofli. Po całej wsi szukał miejsca, w którym mógłby zamieszkać. Nie znalazł niczego, w końcu zmuszony był zamieszkać w starej kuźni pod lasem. Zgodził się na to Brygadier i prezes kołchozu.
Po zamieszkaniu w starej kuźni Kazikowi przydała się stolarka, której nauczył się w młodości od ojca. Wiadomo było, że wszędzie brakowało sprzętu domowego i mebli więc w wolnym czasie własnoręcznie wykonał z różnych odpadów najpotrzebniejsze narzędzia stolarskie. Siekierę i piłę dostał od Polaka pracującego w przedsiębiorstwie leśnym. Drzewa w okolicy nie brakowało. Mógł coś zrobić dla siebie i innych. Robił taborety, stoły, zrobił też tzw. szlaban do spania. Ludzie z kołchozu przynosili mu na wymianę za jego pracę igły, nici, dostał też garnek do gotowania, którego nie miał oraz drobne kwoty rubli.
Gdy przyszły papiery powrotu do Polski to do Kozaczyńska zjechało się sześćdziesięciu Polaków szykujących się do wyjazdu. Po dwóch tygodniach odwieźli ich otwartymi samochodami do Krasnojarska. Jechali cały dzień bez posiłku. Wieczorem przyjął ich komendant transportu i zajęli miejsca w ocieplanym pociągu, w którym czekali jeszcze dwa tygodnie. Pociąg wreszcie ruszył na zachód. Wracali trzy tygodnie ponieważ pociąg zatrzymywano na różnych stajach gdyż nie miał wolnej drogi. Kazik przebywał w Rosji 11 lat. Do Polski przyjechał w 1956 r. Był bardzo wyczerpany, wyniszczony i schorowany. Po dojściu do zdrowia zatrudnił się w spółdzielni pracy „Niewidomych”. Tam pracował do emerytury. Zmarł w 1986 roku. Pochowany został na cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu.

Opisała siostra Kazimierza Jadwiga

 
Copyright 2018. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego