Fragmenty wspomnień „Draży”
„Według uzyskanych informacji w miejscowości Szołomyja i jej okolicach zostało skoncentrowany oddział liczący około czterech tysięcy Ukraińców w mundurach niemieckich i przygotowywało się na zaatakowanie naszych oddziałów w Czyszkach i okolicznych polskich wsi. We wsi tej stacjonowało jeszcze kilka setek żołnierzy SS . Najlepszą obroną jest atak. Po wszechstronnym rozpoznaniu podjąłem decyzję, że atak nastąpi w nocy. W dniu ataku poproszono nas o pomoc, bo pomoc ze Lwowa nie przyszła, ponieważ w wyniku sabotażu miasto było okrążone, a wieś Dawidów, w której znajdował się najsilniejszy oddział AK dowodzony przez „ Belabesa” została zajęta przez Niemców. Nasi ludzie siedzieli ukryci w podziemnych tunelach i nie mogli z nich wyjść i ze spodziewanych trzystu dotarło tylko około pięćdziesięciu wraz z dowódcą oddziału. Musiałem więc wydać bitwę z trzystu żołnierzami, podczas gdy liczyłem na 1200 ludzi. W walce brały udział oddziały: „Floriana”, „Antka” i część oddziału „Belabesa”.
To co zrobiliśmy tej nocy nie było dobre: zginęło bowiem wiele osób niewinnych, być może nawet dzieci w wieku mojego Michała. Postąpiłem jednak tak jak powinienem ale nigdy nie uczyniłbym tego ponownie z własnej woli. Serbowie kochają zemstę, zabijają z łatwością, ale tylko kiedy ich wróg jest zdolny do obrony. W jakiś czas potem dowiedziałem się, że na cmentarzu w Szołomyi przybyło czterysta nowych grobów. Ilu ludzi zginęło w ogniu? Czy kiedyś się o tym dowiemy? Ale nasza operacja przeszkodziła ukraińskiej SS w zaatakowania nas i zniszczeniu kilku wiosek polskich oraz zmasakrowaniu kilku tysięcy kobiet i dzieci.
Strach ma wielkie oczy. Pozostali przy życiu mieszkańcy Szołomyi, aby usprawiedliwić swą dezercję opowiadali, że dysponowałem tysiącami żołnierzy, a nawet lekkimi czołgami! Posiało to pewną panikę wśród Ukraińców, a Polaków napełniło radością. Ukraińcy starali się później przedstawiać Polaków jako prowokatorów odpowiedzialnych za masakry, ale bitwa o Szołomyję rozegrała się w 1944 roku, a do tego czasu już sto pięćdziesiąt tysięcy Polaków zostało zmasakrowanych przez ukraińskie hordy. Zbrodnia nie popłaca!...
………………….
..Inny meldunek przyszedł od „Bogusza”. Znaczna grupa niemiecka zaskoczyła jego batalion we wsi Czyszki. Nie mogło być mowy o walce, musiał więc szukać schronienia w pod¬ziemnych korytarzach. Na ziemi spacerowało tysiące żołnierzy wroga podczas, gdy w tej samej wsi pod ziemią przebywał pol¬ski batalion z niedawno właśnie zrzuconym sprzętem. Wysłałem „Boguszowi” rozkaz, by nie ruszał się z miejsca i czekał na nowe instrukcje.”
………………….
Aresztowanie Draży.
Kiedy już do nas doszli , pułkownik „wyzwolicielskiej armii” zaprzestając wreszcie komedii, zrzucił przyjacielską maskę, wyjął rewolwer i krzyknął: „Ręce do góry !” Jednocześnie oficerowie rosyjscy również wyciągnęli broń, w pomieszczeniu pojawili się żołnierze uzbrojeni w finki i rzucili się na nas... Jakaś ręka pochwyciła mój rewolwer, inna trzymała pistolet wymierzony w gardło... Było po wszystkim. Wściekły, starałem się zbliżyć do pułkownika: - Nie macie wstydu postępować w ten sposób z waszymi sojusznikami ? Ale chwyciły mnie jakieś ręce: - Nie denerwujcie się, nie jesteście aresztowani. Bardzo szybko zostaniecie zwolnieni, musimy tylko zatrzymać kilku faszystów znajdujących się pomiędzy wami. Wówczas jeden z oficerów polskich krzyknął coś, czego nie zrozumiałem, ale zobaczyłem jak jakiś Rosjanin uderzył go z całej siły i usłyszałem głos:
- Bydło! „Łodyga” szepnął iż zaświadczy w czasie przesłuchania, że przez cały czas walczył ze mną w partyzantce. Zobaczyłem w oczach Łodygi obraz jego dzieci i zapewniłem go:
- Możesz im powiedzieć iż jestem gwarantem twojej przyjaźni dla Sowietów.
Rosjanie zaczęli popychać nas ku wyjściu. Zeszliśmy na parter. Tam w korytarzu kończyła się sławna epopeja polskich bohaterów, którzy po kilku latach wojny mieli zapisać się w księdze martyrologii dziejów Polski.
…………………………………..
Ucieczka
W piątek 15 września 1944 roku o godzinie drugiej po połu¬dniu do pokoju wszedł strażnik, by uprzedzić porucznika, że idzie na obiad. Z trudnością chodziłem po izbie, w sposób widoczny, skręcając się z powodu strasznych bólów. Nie mogło to zdziwić porucznika, który bez przerwy był świadkiem moich ataków; nie zwracał więc większej uwagi, jak poruszałem się po pokoju. Sam leżał na łóżku z pistoletem położonym obok siebie. Zrobiłem cztery kroki, przechodząc obok niego i skrę¬cając się niczym robak. W pewnej chwili zdjął rękę z pistoletu, by zapalić papierosa... Rzuciłem się na niego, lewą ręką chwyciłem rewolwer, a prawą wpiłem w gardło porucznika. Był cał¬kowicie zaskoczony, oczy zaczęły mu wychodzić z orbit, kiedy z nadludzką siłą udało mu się odepchnąć mnie i wstać. Stoczyliśmy się na podłogę. Nie miałem odwagi strzelać, by nie przyciągnąć uwagi. Chwyciłem rękojeść pistoletu prawą ręką i udało mi się zadać mu cios w głowę. Wtedy zwolnił uścisk. Uderzyłem go wówczas kilka razy pięścią, później, by upewnić się, że już nigdy nie zrobi nikomu nic złego, dobiłem go ciosami nogi od łóżka. Moja zemsta rozpoczynała się...
Założyłem jego płaszcz i czapkę i z ręką na pistolecie w kieszeni wyszedłem z pokoju. Musiałem jeszcze zejść dwa piętra, a na każdym stał strażnik. Szczęście uśmiechnęło się do mnie, gdyż nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Wreszcie dostałem się na parter.
Tutaj pod schodami zdjąłem płaszcz i czapkę, zrzuciłem z siebie także mój angielski battie dress. W spodniach i amerykańskiej koszuli mogłem łatwiej przejść niezauważony między żołnierzami strzegącymi bramy. Wszystko odbyło się bardzo dobrze. Znalazłem się na ulicy, na wolnym powietrzu. Zagłębiłem się w parku "Stryjskim" i raczej skacząc na jednej nodze niż idąc, skierowałem się na ulicę Dwernickiego, gdzie mieszkał znajomy policjant. Jego drzwi były zamknięte. Mogę jedynie gratulować sobie z tego powodu, gdyż ów policjant, pół Polak, pół Ukrainiec, przeszedł na usługi NKWD”.